Zrodlo: Portal Onet.pl - Tygodnik Polityka
Ziemia wyzyskana
Terytorium przyznane Polsce po wojnie inaczej było traktowane w propagandzie, a inaczej w praktyce
W PRL kilkakrotnie tryumfalnie ogłaszano pełną i ostateczną integrację ziem zachodnich i północnych z resztą Polski. Ale szwy ciągle jeszcze nie mogą zostać usunięte, także w III RP. Złożona Unii Europejskiej propozycja zróżnicowania okresu, po którym eurofarmerzy będą mogli kupować polską ziemię (7 lat dla ziem zachodnich i 3 lata dla pozostałych), przywołała stary podział na Polskę bardziej i mniej polską.
Duch, który straszy na ziemiach zachodnich i północnych od
kilkudziesięciu lat, jest duchem niepewności, który z jednej strony żywił się
lękiem przed powrotem Niemców, z drugiej był bardzo wygodnym straszakiem,
używanym przez komunistów, by uzasadnić obecność na ziemiach zachodnich
garnizonów Armii Czerwonej.
– Boję się posługiwania argumentami, które przywołują stare granice, bo gdy
takie kryterium zostanie zastosowane raz, szybko może pojawić się po raz kolejny
– mówi były marszałek województwa dolnośląskiego (do grudnia 2001 r.) prof. Jan
Waszkiewicz. – Łatwo sobie chociażby wyobrazić, że mieszkańcy ziem zachodnich
otrzymają np. prawo do szybszego podejmowania pracy w krajach Unii, oficjalnie
ze względu na dużą skalę bezrobocia na tych ziemiach.
Niedokończony Poczdam
103 788 km kw. na północy i zachodzie Polska otrzymała w 1945 r. w Poczdamie.
Nie można było wtedy mówić, że to kara dla Niemców za wywołanie wojny, bo
natychmiast musiałoby pojawić się pytanie, dlaczego prawie połowa przedwojennego
terytorium Polski na wschodzie (179 649 km kw.) będzie teraz w innym państwie.
Używano wobec tego argumentu o powrocie na prastare ziemie piastowskie.
Poczęcie nowej Polski nie było jednak do końca udane. Przywódcy mocarstw oddali
państwu polskiemu ziemie wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej oraz część Prus Wschodnich
tylko pod zarząd. Ostateczne ustalenie granicy miało nastąpić dopiero podczas
konferencji pokojowej. Taka konferencja nigdy się nie odbyła i na jej brak
powoływano się przez kolejne 45 lat. Amerykański sekretarz stanu James Byzner
już w 1946 r. przypomniał, że ziemie na wschód od Odry i Nysy wcale nie zostały
Polsce oddane ostatecznie. W rok później George Marshall zaproponował
umiędzynarodowienie Śląska, żeby jego bogactwa mogły służyć całej Europie.
Następnej wiosny mieszkańcy wielu wsi na zachodzie nie przystąpili do zasiewów
w obawie, że jesienią nie oni będą zbierać plony. W referendum 1946 r. w repatrianckich
gminach większość ludzi na pytanie: czy jesteś za granicą na Odrze i Nysie,
odpowiedziała nie. Albowiem identyfikowali je z pytaniem: czy jesteś za
ostateczną utratą własnej ojczyzny na Kresach Wschodnich.
Przez pierwsze powojenne lata Ziemie Odzyskane były w świadomości
wielu mieszkańców tylko okupowanymi przez Rosjan ziemiami niemieckimi pod
tymczasowym polskim zarządem. Nie przeczyli temu ani Niemcy, ani Rosjanie,
wywożący maszyny z trofiejnych fabryk. „Prastare, odzyskane po wiekach ziemie
piastowskie” nie były traktowane ani jako szczególnie cenne, ani za bardzo
piastowskie. Były wojennym łupem, a miały być miejscem zsyłki. W 1945 r. Rada
Miejska Krakowa uchwaliła, by tam wysiedlać przestępców z Polski centralnej.
Poligon doświadczalny
Propaganda z jednej strony namawiała Polaków z Polski centralnej do osiedlania
się na Ziemiach Odzyskanych, z drugiej traktowano je jako darmowy rezerwuar
cegły, mebli do biur, maszyn do fabryk, tramwajów, zabytków. Tzw. szaber, czyli
rabowanie mienia poniemieckiego, który był zakazany i tępiony, gdy zajmowano się
nim na własną rękę, przez państwo uprawiany był na szeroką skalę.
Po raz pierwszy ogłoszono, że ziemie zachodnie zrosły się już z Polską
ostatecznie w 1948 r. we Wrocławiu. Dowodem miała być Wystawa Ziem Odzyskanych,
na którą zwieziono wszystko, co produkowano wtedy w całej Polsce. Ulica szybko
jednak przechrzciła Ziemie Odzyskane na „wyzyskane”, a potem ukuła dowcip, że
ekspozycja tak bardzo spodobała się Rosjanom, że postanowili zorganizować własną
wystawę ziem odzyskanych... w Wilnie.
Ziemie Odzyskane miały być poligonem doświadczalnym budowy nowej Polski. Majątek
pozostawiony przez Niemców stał się z mocy prawa własnością państwa, a państwo
postanowiło nie dzielić się nim z nikim. Ludowa władza stała się największym
kamienicznikiem i największym ziemianinem. Domy oddano w użytkowanie, nazwane
wieczystym, które ustalono na 99 lat. Nawet ci, którzy musieli opuścić swe
majątki na Kresach Wschodnich, w zamian otrzymywali ziemię jedynie w użytkowanie.
Z większości ziemi utworzono Państwowe Gospodarstwa Rolne. Od nich miała zacząć
się przebudowa polskiej wsi, na którą nie chcieli zgodzić się zasiedziali
właściciele i świeżo uwłaszczeni chłopi w Polsce centralnej. Po 1989 r. PGR-y
zaczęły plajtować. Bezrobocie na popegeerowskich terenach precyzyjnie odtworzyło
przedwojenną granicę Polski i Niemiec. Wszędzie tam, gdzie władza utrzymywała
swój monopol na ziemię, bez pracy pozostaje 25–30 proc. ludzi.
Po Październiku 1956 r. po raz drugi oficjalnie ogłoszono
ostateczną integrację Ziem Odzyskanych z resztą Polski. W Zgorzelcu podpisany
został z NRD traktat graniczny, a Ziemie Odzyskane oficjalnie przemianowano na
zachodnie. Władze pozwoliły nawet na reaktywowanie przedwojennego, i mającego
zdecydowanie endeckie korzenie, Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich. Rozpoczęły
się zjazdy pisarzy Ziem Zachodnich, powołano Zachodnią Agencję Prasową. Jednak
historykom z Olsztyna, wśród nich prof. Wojciechowi Wrzesińskiemu, dziś
prezesowi Polskiego Towarzystwa Historycznego, jeszcze na początku lat
sześćdziesiątych władza zabroniła prowadzenia badań nad stanem dawnego
pogranicza. – Bano się, że to może odtworzyć stare podziały – mówi prof.
Wrzesiński.
– Obowiązywała już wtedy teza o pełnej integracji tych ziem z Polską, choć wtedy
nie było do niej jeszcze wcale tak blisko.
Ziemie zachodnie po okresie odzyskiwania, później wyzyskiwania, stawały się
jednak coraz bardziej ziemiami zapomnianymi. Slogany o miodem i mlekiem
płynących wsiach, wizja miast pełnych komfortowych mieszkań i nowoczesnych
fabryk, tak zakorzeniły się w świadomości rządzących, że o ziemiach zachodnich
zapominano, gdy dzielono inwestycje.
Berlinocentryczny układ sieci kolejowej na zachodzie Polski do dziś nie został
przełamany. Na mapach sieci kolejowej dokładnie widać, którędy przebiegała
polsko-niemiecka granica. Szczecin, mimo wysiłków, nie zdobył w Polsce rangi
wyższej niż przedwojenny status wewnętrznego portu Berlina. Kiedy w Szczecinie
i Wrocławiu zaczęto głośno mówić o konieczności dokończenia regulacji Odry,
natychmiast pojawił się konkurencyjny Program Wisła. W efekcie prawie nic nie
zrobiono ani na Odrze, ani na Wiśle.
Drapieżni odwetowcy
Magicznym zaklęciom o integracji towarzyszyła jednak nieustająca wojna z rewizjonistami,
czyhającymi tylko, by podzielić Polskę. Odwetowcy z Bonn pojawili się nawet w skeczu
Dudka o pękniętej rurze. Według propagandy ziemie zachodnie były polskie tylko
dzięki Północnej Grupie Wojsk Armii Radzieckiej, która strzegła naszych
zachodnich granic. Im głośniej o tym zapewniano, tym mniej przekonująco brzmiały
zapewnienia o trwałości polskich granic.
A Rosjanie chętnie przyjęli rolę gwarantów polskiej integralności. Nigdy i nigdzie
Nikita Chruszczow nie był witany tak entuzjastycznie jak w 1959 r. w Szczecinie.
W 1965 r. Breżniew pogroził w Polsce zachodnioniemieckim rewizjonistom i powiedział
to, na co wszyscy czekali: „Co się zaś tyczy tych panów, którzy czynią zakusy na
cudzą własność, którzy spoglądają na ziemie Polski (...) chciwym spojrzeniem
drapieżnego odwetowca, to możemy im powiedzieć jasno i stanowczo: nie ujrzycie,
najdrożsi, tych ziem, tak jak nie ujrzycie zeszłorocznego śniegu”.
Wszystko miał zmienić traktat zawarty z RFN w grudniu 1970 r. Jednak entuzjazm
szybko przygasł, bo parlament niemiecki ratyfikując układ zastrzegł, że nie
stanowi on podstawy prawnej dla regulacji polsko-niemieckiej granicy w przyszłości.
Uspokajające zapewnienia, że konstytucyjny zapis o niemieckich granicach
z 1937 r., mapy szkolne z zaznaczonymi ziemiami pod polską administracją, nic
nie znaczą – tak naprawdę nikogo nie mogły uspokoić.
Jeszcze w latach osiemdziesiątych Wojciech Jaruzelski mówił
o daremnych rachubach rewizjonistów, liczących na „wykupienie od zadłużonej
Polski Gdańska, Szczecina i Jeleniej Góry, miast, o których wyzwolenie lała się
obficie krew radzieckiego i polskiego żołnierza”. Takie argumenty powracały
nawet w latach dziewięćdziesiątych.
Karkonosze za granicą
Jednocześnie nie zrobiono wiele, by ziemie zachodnie zakorzeniły się w świadomości
Polaków. Badania socjologiczne dowodzą, że dla przeciętnego mieszkańca
centralnej Polski góry zaczynają się w Bieszczadach, potem są Tatry, a na koniec
Beskid Śląski.
– W świadomości Polaka kończącego szkołę średnią ziemie zachodnie nie istnieją –
mówi prof. Jan Waszkiewicz. – Nasze sentymentalne krajobrazy, te najbardziej
kształtujące świadomość, są skądinąd. Recytujemy: Litwo, ojczyzno moja,
wzruszamy się obroną Częstochowy, krajobrazami Podola; Polak, nawet ten, który
na ziemiach zachodnich kończył szkołę, nie wie prawie nic o historii ziemi, z której
pochodzi.
Ziemie zachodnie stały się ziemią bez pamięci. Oficjalnie wszystko na nich
zaczęło się w 1945 r. Wcześniej byli Piastowie śląscy. Pytania o to, co było w środku,
nieuchronnie musiały podważać tezy propagandy, więc pytań unikano. – Dziś można
już chyba mówić o integracji politycznej i gospodarczej ziem zachodnich – mówi
prof. Anna Wolff-Powęska, dyrektor Instytutu Zachodniego w Poznaniu. – Najgorzej
jest z integracją w sferze świadomości. Ciągle wielu mieszkańców ziem zachodnich
nie uważa tych ziem za swoją małą ojczyznę i szuka swego miejsca. Jeszcze rok
czy dwa lata temu okazało się, że tylko 41 proc. mieszkańców Olsztyńskiego
mieszka tam od urodzenia. A rok 1989 wywołał kolejny kryzys tożsamości
mieszkańców ziem zachodnich.
Po latach życia w przeświadczeniu, że Niemców w Polsce już nie ma – nagle
okazało się, że jest ich prawie milion. Zaczęto poważnie pisać o piątej kolumnie.
Posłowie z Opolszczyzny wspominali, że koledzy z parlamentu z troską wypytywali
ich, czy nie boją się w Opolu rozmawiać publicznie po polsku. I to wcale nie
brzmiało jak żart.
A gdy w Berlinie runął mur, nadszedł moment, o którym Niemcy mówili za każdym
razem, podpisując traktaty uznające polskie granice. Umowy staną się nieważne,
gdy Niemcy znów będą jednym państwem. Dyplomatyczna walka o miejsce Polski w negocjacjach
czterech mocarstw i dwóch państw niemieckich, wcale nie nastrajała
optymistycznie. Pocieszanie się, że opór Niemców ma ułagodzić wewnątrzniemiecką
opozycję – w uszach wielu Polaków wcale nie brzmiało przekonująco. Plan
współpracy regionów nadgranicznych, z którym wystąpił premier Manfred Stolpe,
budził niepokój o chęć podzielenia Polski, więc nie miał szans powodzenia.
Ziemie Odzyskane znów okazywały się nie całkiem odzyskane. W dodatku traktat
pozostawił nierozstrzygniętą sprawę odszkodowań za utracone przez Niemców
majątki.
– Kiedy w latach dziewięćdziesiątych pojawił się pomysł, by rolnicy za każdy
hektar ziemi sprzedanej w „prawdziwej” Polsce mogli kupić, a właściwie dostać 10
ha ziemi popegeerowskiej na ziemiach zachodnich, okazało się, że nie ma chętnych
– mówi prof. Zbigniew Kurcz, socjolog zajmujący się problemami pogranicza.
Zastępcza ludność użytkuje
W 1998 r. do mieszkańców gmin na zachodzie Polski zaczęły nadchodzić listy z Niemiec.
Heribert Wehry pisał do wójta gminy Człuchów, że żąda zwrotu 50 ha należącej do
niego ziemi we wsi Mosiny. Powołując się na prawo unijne, domagał się, by „ludność
zastępcza” „zarządzająca” jego ziemią ustaliła warunki dalszej jej dzierżawy.
Potem listów było coraz więcej.
Mieszkańcy ziem zachodnich zaczęli zadawać pytania, co będzie w zjednoczonej
Europie, gdy staną naprzeciwko siebie dawni obywatele Breslau, Glogau, Gruenberg
lub ich potomkowie, machający aktami własności, wypisami z ksiąg wieczystych, i mieszkańcy
Wrocławia, Głogowa czy Zielonej Góry, mogący przeciwstawić im jedynie dokument
o wieczystym użytkowaniu, nieznany szerzej w prawodawstwie europejskim. W dodatku
wieczność, obliczona na 99 lat, zdążyła już w połowie upłynąć. Samorządne gminy,
które na początku lat dziewięćdziesiątych przejęły od państwa część ziemi,
okazały się równie nieskore do uwłaszczania użytkowników.
Zawiłe dyplomatyczne tłumaczenia – polskie, że postulaty niemieckie mogą być
kierowane najwyżej do czterech zwycięskich w II wojnie mocarstw, i niemieckie,
że rząd niemiecki nie ma nic wspólnego z prywatnymi roszczeniami swoich
obywateli – nie mogły uspokoić adresatów listów niemieckich bauerów. W gazetach
pojawiły się głosy mieszkańców zachodnich gmin: „Wróci Niemiec i zabierze jak
swoje” albo: „Jak zechce coś zapłacić, trzeba brać i wracać do Polski”.
– Każda próba mówienia ludziom na ziemiach zachodnich: wasze prawo do tej ziemi
może zostać podważone, jest niepotrzebnym budzeniem lęków z przeszłości – mówi
Anna Wolff-Powęska. – Nie służy temu także stawianie warunków dzielących Polskę
podczas negocjacji z Unią.
Szwy na dawnej granicy polsko-niemieckiej stają się tym wyraźniejsze, im z większej
odległości się na nie patrzy. – Lęk przed powrotem Niemców większy jest w Polsce
centralnej niż na zachodzie. Prawie co drugi mieszkaniec tych ziem uważa, że nic
się nie stanie, jeśli Niemcy kupią ziemię – dodaje prof. Wolff-Powęska. –
Prawdopodobnie dlatego, że mają częściej do czynienia z Niemcami i wiedzą, że
ten diabeł wcale nie jest tak straszny, jak go politycy namalowali. Natomiast
mieszkańcy Polski centralnej znają Niemców z propagandy. Dla nich nawet my w Poznaniu
jesteśmy Prusakami.
W Szczecinie w plebiscycie na najpopularniejszego szczecinianina ostatniego
stulecia mieszkańcy umieścili na 2 i 3 miejscu niemieckich burmistrzów. Herbem
województwa dolnośląskiego został czarny orzeł piastowski, przypominający orła
niemieckiego. W latach dziewięćdziesiątych wrocławskie Muzeum Miejskie wystąpiło
do Muzeum Wojska Polskiego o zwrot pawęży, tarczy wrocławskiej piechoty
miejskiej z XV w. Uzasadnienie negatywnej decyzji nie pozostawiło wątpliwości,
że muzeum we Wrocławiu jest muzeum mniej polskim niż muzeum w Warszawie. Zwrot
pawęży nie był możliwy „uwzględniając realia zaistniałe po klęsce Rzeszy
Niemieckiej”.
Z Warszawy i Łodzi dawna granica polsko-niemiecka ciągle dostrzegana jest
znacznie wyraźniej niż z Wrocławia czy Szczecina.
– Szwy, które zostały nałożone na granice z 1939 r., były już od dawna
niewidoczne – mówi prof. Wojciech Wrzesiński. – Próba przypominania o nich może
doprowadzić do sytuacji, że ludzie na tych ziemiach znów zaczną się bać, że żyją
w jakiejś innej, gorszej Polsce. Zaczną się zastanawiać, co kombinują politycy,
tworząc dla tych ziem inne niż dla reszty Polski prawo. A to może wywołać lawinę
bardzo niebezpiecznych zmian w świadomości. Fastryga znów wyjdzie na wierzch.