Ułomny pokój

 

Osiemdziesiąt lat temu został podpisany Traktat Wersalski

Konferencja pokojowa po I wojnie światowej zaczęła się w złym miejscu i pod złą gwiazdą. Również w polityce warto pamiętać o zasadzie: nie czyń drugiemu, co tobie niemiło, lub – w bardziej cynicznej formule Machiavellego – nie upokarzaj przeciwnika, jeśli go nie możesz zniszczyć. Tymczasem Francuzi wyreżyserowali Wersal jako rewanż za rok 1871 z zamiarem cofnięcia historii o pół wieku.

 

ADAM KRZEMIŃSKI

 

 

 


Zrodlo: polityka.onet.pl

Politycy odpowiedzialni za Wersal musieli rozwiązać konflikty nie do rozwiązania: chcieli zaspokoić narodowe apetyty Europejczyków, osłabić Niemcy tak, by nie były ani konkurentem, ani zagrożeniem na przyszłość, a zarazem stworzyć funkcjonujący system pokojowy. Ich dzieło okazało się chybione, a dziś uchodzi za symbol krótkowzroczności i egoizmu zwycięzców. Byli oni bardziej zainteresowani doraźnymi korzyściami niż stabilną strukturą pokojową. Polska, która była beneficjentem Traktatu Wersalskiego, była też jedną z głównych ofiar jego rewizji, która zaczęła się niemal nazajutrz po podpisaniu traktatu przez Niemcy.

Daty-symbole

Konferencja zaczęła się 18 stycznia 1919 r., dokładnie w rocznicę proklamowania cesarstwa niemieckiego, w tej samej Sali Lustrzanej Pałacu Wersalskiego, w której swego czasu Bismarck triumfował nad Francją. Wzięło w niej udział 27 państw; była źle przygotowana. Przewodziła jej faktycznie „rada czterech”, składająca się z prezydenta USA Woodrowa Wilsona, premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyd George’a, premiera Francji Georges’a Clemenceau i premiera Włoch Vittoria Orlando. Nie było ustalonego z góry porządku obrad. Nikt nie wiedział, w jakiej kolejności problemy będą omawiane. Potworzono 58 komitetów, które zajmowały się problemami terytorialnymi, reparacji, portów, zbrodni wojennych, siły roboczej, Ligi Narodów itd. Odbyły one 1646 posiedzeń, jednak na ogół bez wiążących ustaleń.

Obradowano na wulkanie i rozszarpywano postaw sukna, które i tak rozłaziło się na wszystkie strony. Niedawno zakończona najkrwawsza wojna w dziejach ludzkości zdyskredytowała dotychczasowe elity. Z kolei rewolucja w Rosji jednych przerażała swym barbarzyństwem, u drugich budziła nadzieję na „bój ostatni” o raj na ziemi.

Zwłaszcza Niemcy byli kompletnie rozchwiani w swych politycznych emocjach. Klęska spadła na nich zupełnie nieoczekiwanie. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej – w Brześciu Litewskim – dyktowali warunki pokojowe Rosji radzieckiej, okupując ogromne tereny, by w listopadzie 1918 r. nagle się dowiedzieć, że wojna jest przegrana.

Tak jak dzień rozpoczęcia konferencji wybrano z rozmysłem, tak też podpisanie traktatu wyznaczono świadomie na piątą rocznicę zamordowania w Sarajewie austriackiego następcy tronu, co było formalnym impulsem I wojny. W 440 artykułach zwycięzcy nie tylko karali pokonanych – to w końcu było normalne – ale przede wszystkim występowali jako sędziowie moralności, żądając od Niemców wyznania winy za spowodowanie wojny i pokajania się.

Wymuszone podpisy

28 czerwca 1919 r. dwaj bladzi jak śmierć niemieccy pełnomocnicy składali w tej sali swój podpis pod traktatem pokojowym, który nie tylko ponownie przyznawał Francji Alzację i Lotaryngię, ale poza tym Polsce – Wielkopolskę, Górny Śląsk (po plebiscycie) i Pomorze, Danii – północny Schlezwik, Włochom – południowy Tyrol, Litwie – Kłajpedę, Belgii – Eupen i Malmedy. A ponadto narzucał Niemcom drakońskie obciążenia gospodarcze, ograniczenia militarne i dekretował (po raz pierwszy w dziejach) wyłączną winę za wybuch wojny i jej zbrodnicze prowadzenie.

Procedura składania podpisów przez przedstawicieli zwycięskich 27 państw i pokonanych Niemiec trwała kilka godzin. „Siedzieliśmy jeszcze, gdy Niemców wyprowadzono niczym więźniów z ławy oskarżonych, ich nieruchomy wzrok był utkwiony w jakiś odległy punkt na horyzoncie... Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. To wszystko było obrzydliwe” – zanotował Harold Nicolson z delegacji brytyjskiej.

W sto lat po Kongresie Wiedeńskim (1815), który w imię koncertu mocarstw podzielił Europę nie licząc się z interesami i wolą europejskich narodów, teraz miała zapanować ogłoszona przez prezydenta USA Woodrowa Wilsona zasada samostanowienia narodów i zbiorowego bezpieczeństwa. Konferencja pokojowa w Wersalu była historycznym eksperymentem. Po raz pierwszy w dziejach Europy pierwszoplanową rolę w układaniu pokoju na kontynencie odgrywały Stany Zjednoczone, których idealistyczny, naiwny entuzjazm, a jeszcze bardziej materialna siła w postaci amerykańskiego zaopatrzenia i amerykańskich wojsk przybyłych na kontynent, przechylił szalę zwycięstwa na rzecz ententy. Wyłączono natomiast Niemcy, wciąż jeszcze potężniejsze od każdego innego państwa w Europie, i Rosję, pogrążoną wprawdzie w chaosie rewolucji, ale obecną od dwustu lat w Europie jako element równowagi siły.

Każde z mocarstw uczestniczących w I wojnie inaczej wyobrażało sobie jej finał. Niemcy chciały zapewnić sobie wyłączenie Francji na kontynencie i ograniczenie dominacji Anglii na morzach, a poprzez nabytki terytorialne i podporządkowaną sobie „Mitteleuropę” – stać się pierwszą potęgą świata. Rosja chciała dotrzeć wreszcie do cieśnin tureckich, a Austria opanować Bałkany. Francja z kolei pragnęła odzyskać Alzację i Lotaryngię oraz – gdyby się udało – cofnąć zegar historii o 150 lat i uwolnić się od niemieckiej zmory przez rozczłonkowanie Niemiec na bezsilne państewka.

Niespełnione marzenia

Marzenia spełniły się tylko częściowo. I wojna światowa miała co prawda swych jednoznacznych przegranych – Austro-Węgry, Niemcy, Rosję i Turcję, ale nie było wyraźnego zwycięzcy. Nie była nim nawet Francja, zdemoralizowana i przerażona swą rzeczywistą słabością, którą maskowała – jak sądzi dziś Henry Kissinger – „zgryźliwością, a rodzącą się panikę – nieprzejednaną postawą, i podobnie jak współczesny Izrael znajdowała się w ustawicznym zagrożeniu izolacją”.

Wilsonowska zasada samostanowienia narodów zakładała, że demokratyczne państwa oparte na suwerennej woli narodów potrafią samoczynnie zharmonizować swe interesy, a ponadnarodowa instancja – Liga Narodów – potrafi polubownie rozwiązać powstające konflikty. Z wilsonowską zasadą wyraźne nadzieje łączyły nie tylko „narody spóźnione” Europy Środkowo-Wschodniej i Południowo-Wschodniej, skacząc sobie przy tym nawzajem do oczu o jak najkorzystniejsze granice, ale i Niemcy, którzy byli co prawda pokonani, ale nie zdruzgotani. W końcu jesienią 1918 r. ich front zachodni chwiał się, ale wciąż jeszcze żaden żołnierz ententy nie stał na niemieckim terytorium, a na wschodzie, w wyniku dyktatu w Brześciu Litewskim, armia niemiecka okupowała kraje bałtyckie, Białoruś, Ukrainę i sięgała po Kaukaz. Gdzie tu więc poczucie klęski? Niemcy wciąż jeszcze zdawały się mieć dobrą pozycję przetargową.
 

Zaprezentowane im 7 maja 1919 r. warunki pokojowe wywołały szok. „Ten traktat jest nieznośny i nie do wykonania. Któraż ręka, która wzięłaby na siebie i na nas te pęta, nie musiałaby uschnąć...” – wykrzyknął w niemieckim Zgromadzeniu Narodowym socjaldemokratyczny kanclerz Philipp Scheidemann. Jednak nieprzyjęcie tych warunków oznaczałoby wojnę, która byłaby przegrana, a w konsekwencji nastąpiłaby okupacja i podział Niemiec na kilka państw. Po dziś dzień nie ma w Niemczech historyka, który broniłby Traktatu Wersalskiego. Ten traktat był nieszczęściem – uważa Golo Mann w swej „Historii Niemiec XIX i XX wieku” (1958). Krytyków nie brakowało również po stronie alianckiej. John Maynard Keynes natychmiast skrytykował ekonomiczną część traktatu, uważając go za łupieski, i w książce „Ekonomiczne konsekwencje pokoju” (1919) przewidział katastrofę Niemiec i Europy, czym przyczynił się do odrzucenia traktatu przez senat amerykański. Również w Anglii i Francji nie ma dziś zaangażowanych obrońców traktatu wersalskiego, który „miał wyłączyć konkurenta i potępić go w sposób poniżający, nie odbierając mu jednak raz na zawsze możliwości rewanżu. W każdym razie skompromitował on młodą niemiecką demokrację” – jak pisze w „Historii Niemiec” (1994) Francuz Joseph Rovan.

Francuzi wsparli Polaków

Gorzej z krytyką Wersalu w krajach, które okazały się jego beneficjentami. W polskiej historiografii akcentowana jest oczywiście aktywna rola polskiej delegacji, kierowanej przez Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego, która skutecznie zabiegała o jak najkorzystniejsze granice Polski na zachodzie. Jan Brzoza w książce „Polski rok 1919” (1988) z satysfakcją opisuje, jak Dmowski już na początku konferencji prezentował „wielkiej czwórce” (USA, Anglia, Francja i Włochy) polskie koncepcje, jak dobre wrażenie sprawił na „najdostojniejszych”.

Wrażenia były jednak różne. Polskie roszczenia wspierali Francuzi, chcąc jak najbardziej osłabić Niemcy, natomiast blokowali Anglicy, obawiając się niemieckiego rewizjonizmu. Wielokrotnie na tym tle dochodziło do spięć między aliantami, a David Lloyd George rzucił w oczy polskiemu delegatowi: „My, Francuzi, Anglicy, Włosi, Amerykanie, walczyliśmy o wolność małych narodów, na którą bez nas nie mieliście co liczyć. (...) Jestem rozgoryczony, gdy widzę, jak wy wszyscy, ledwo ujrzeliście światło wolności, chcecie uciskać narody, czy części narodów, które do was nie należą. Jesteście bardziej imperialistyczni niż Anglia i Francja”. To była oczywiście przesada, ponieważ akurat oba te zwycięskie mocarstwa właśnie za chwilę miały się posłużyć Ligą Narodów, by zgarnąć niemieckie kolonie. Jednak w tym wybuchu złości Lloyda George’a ujawniała się cała sprzeczność zasady samostanowienia narodów, która kazała z jednej strony dzielić państwa wielonarodowe, z drugiej tworzyć nowe, a z trzeciej – dla utrzymania resztek zasady równowagi sił, nie zezwolić niemieckim Austriakom na przyłączenie się do Niemiec i na rozpisanie plebiscytu na przykład w Sudetach, gdzie mieszkała przytłaczająca większość Niemców. Nie po to alianci z najwyższym wysiłkiem wygrali wojnę z Niemcami, by utworzyć w środku Europy, okrojone co prawda nieco na zachodzie, północy i wschodzie, ale powiększone na południu o Austrię i Sudety, potężne w przyszłości państwo niemieckie...

Diaboliczna msza narodowa

System wersalski zawiódł, ponieważ tworzący go politycy myśleli w mniejszym stopniu o trwałym pokoju niż o gwarancjach terytorialnych, koncesjach gospodarczych i moralnym potępieniu wczorajszego przeciwnika i jutrzejszego konkurenta. Pokój 1919 r. rozbił się o sprzeczność między politycznym rozsądkiem a rozbudzonymi w czasie wojny totalnej emocjami mas, nastawionych na absolutne zwycięstwo.
Wystarczy zerknąć do „Mein Kampf”, by zobaczyć, jak Hitler swój ruch od początku świadomie budował na antywersalskiej argumentacji: „Gdy w roku 1919 narzucono narodowi niemieckiemu traktat pokojowy, można było żywić nadzieję, że właśnie ten instrument bezmiernego ucisku spowoduje potężne wołanie o niemiecką wolność. Traktaty pokojowe, których żądania trafiają narody niczym ciosy dyscypliną, nierzadko są pierwszym uderzeniem w werbel na rzecz przyszłego powstania...” Z niemieckiego kompleksu odrzucenia i upokorzenia przez Europę świadomie uczynił środek podniecający. Każdy punkt Traktatu Wersalskiego powinien był – jego zdaniem – „wyciskać jeden krzyk: My znowu chcemy broni. (...) Od dziecięcego elementarza począwszy, po ostatnią gazetę, każdy teatr i każde kino, każdy słup ogłoszeniowy i każda tablica ogłoszeń muszą być oddane na służbę tej jednej wielkiej misji, aż strachliwa modlitwa naszych dzisiejszych patriotów »Panie, wyzwól nas« zmieni się w mózgu najmniejszego chłopca w żarliwe błaganie: »Boże wszechmogący, pobłogosław teraz naszą broń, bądź tak dobry, jak zawsze byłeś; oceń teraz, czy zasługujemy na wolność; Panie, pobłogosław naszą walkę«”.

Trzy wojny

Wiemy, jak to się skończyło. Zamiast demokratycznej edukacji – Niemcy w wyniku Wersalu zafundowali sobie – i Europie – podróż do kresów nocy. Ale nikt o tym nie myślał 28 czerwca 1919 r., gdy do Sali Lustrzanej w Wersalu wezwano niemiecką delegację. Z drugiej strony wyobraźmy sobie, jakby wyglądała dziś Europa, gdyby Niemcy w 1919 r. pogodzili się z bolesnymi, ale względnie niewielkimi w porównaniu z Poczdamem stratami terytorialnymi i zaakceptowali swych nowych-starych sąsiadów na wschodzie. Być może Europa byłaby o wiele dalej na drodze do zjednoczenia, bez katastrofy II wojny światowej, bez milionów pomordowanych i bez dalszych strat terytorialnych. Ale historii nie można poprawiać.

Konstrukcja wersalska była od początku ułomna, ponieważ tworzyła dwóch pariasów – Niemcy i, wyłączoną z Europy, bolszewicką Rosję. Rolę rygla kontrolującego Niemcy i Rosję od wschodu miał przejąć pas nowych państw powiązanych z Francją, od Finlandii po Rumunię. Ale ten „kordon sanitarny” był iluzoryczny od początku, ponieważ nowe państwa były na to za słabe i nazbyt ze sobą skłócone. W konsekwencji stworzona w Wersalu próżnia geopolityczna zaczęła się wypełniać w 1922 r. w Rapallo zbliżeniem niemiecko-radzieckim, którego logika doprowadziła w 1939 r. do paktu Hitlera ze Stalinem i kolejnego rozbioru Polski, tego „bękarta wersalskiego”, jak pogardliwie powiedział Mołotow. Równocześnie osłabiona i sparaliżowana psychicznie Francja nie była w stanie przejąć roli policjanta systemu wersalskiego. Już w Locarno (1926) dbała jedynie o utrzymanie własnych interesów regulując własne kwestie graniczne z Niemcami, natomiast pozostawiając granicę polsko-niemiecką jako kwestię otwartą.

Trudno z perspektywy czasu bronić logiki Traktatu Wersalskiego, ponieważ znamy jego tragiczne konsekwencje. Narody Europy po Wersalu nie posiadły tej mądrości, jaką zdobywały krok po kroku dopiero w wyniku II wojny światowej, że konieczne jest zjednoczenie kontynentu i podporządkowanie interesów narodowych interesom europejskim. A przede wszystkim, że nie ma przyszłości w Europie bez pojednania „dziedzicznych wrogów”, Francji, Niemiec i Polski. Aby jednak dojść do tej prostej prawdy, musiały przez Europę przewalić się jeszcze trzy wojny, druga światowa, zimna i kończąca się właśnie na naszych oczach wojna o sukcesję jugosłowiańską. Nadzieja w tym, że Europejczycy wyciągają jednak naukę ze swej strasznej historii.