Polski gułag

Obozy nie zniknęły z polskiego krajobrazu z chwilą zakończenia II wojny światowej. Aż 25 tys. osób zginęło obozach urządzonych przez PRL!

 

Baraki, wieżyczki strażnicze i ogrodzenia z drutu kolczastego. Tak wyglądał typowy obóz, jakich wiele założyli na ziemiach polskich niemieccy okupanci. Obozy nie zniknęły z polskiego krajobrazu z chwilą zakończenia II wojny światowej. Rosjanie, a za ich przykładem polscy komuniści, wykorzystali poniemiecką infrastrukturę do budowy systemu obozów pracy przymusowej. Zadania, sposób działania oraz organizacja polskich gułagów były zbliżone do wzorców sowieckich.
Sowiecki Auschwitz
Wkraczające na ziemie polskie jednostki NKWD przejęły wiele nazistowskich obozów. Był wśród nich także ten największy, w Oświęcimiu. Trafili tam na kilka miesięcy niemieccy jeńcy i Polacy, których sowieckie służby specjalne uznały za wymagających odizolowania. W drugiej połowie 1945 r. rozpoczęła się akcja likwidacji sowieckich obozów przejściowych, w tym oświęcimskiego. Wcześniej, w sierpniu 1945 r. w liście do wojewody śląskiego Aleksandra Zawadzkiego informowano o niepewnym losie przebywających w Oświęcimiu Polaków: "Niedawno 700 Polaków, tworzących grupę roboczą, zostało wysłanych wraz z niemieckimi jeńcami wojennymi w nieznanym kierunku".
Po wyprowadzce Rosjan gospodarzem byłej hitlerowskiej fabryki śmierci został Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Białej, który założył tam własny obóz. Przebywało w nim około 1500 osób - zarówno niemieckich jeńców, jak i cywili (w tym kobiety z dziećmi). W czasie akcji "Wisła" skierowano tam część wywożonych Ukraińców. Później w Punkcie Sanitarno-Odżywczym w Oświęcimiu formowano transporty ludności ukraińskiej i Łemków przesiedlanych na ziemie zachodnie i północne. W Oświęcimiu zapadały także decyzje o umieszczeniu w największym Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie na Śląsku. Z reguły do Jaworzna trafiali przedstawiciele ukraińskiej inteligencji i duchowieństwa oraz żony, dzieci oraz krewni skazanych za przynależność do UPA.
Archipelag MBP
Większość obozów funkcjonowała bezpośrednio w strukturach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP). Pozostałe działały na potrzeby wojska, przemysłu węglowego oraz Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. W latach 1944-1946 istniały tzw. dzikie obozy, zakładane przez lokalne władze administracyjne (na przykład starostwa) bez zgody centrali z Warszawy. Z czasem - mimo chaosu organizacyjnego - obozy pracy przymusowej, a zwłaszcza sprawy osób w nich osadzonych znalazły się w gestii Departamentu Więziennictwa MBP.
Największe polskie obozy pracy powstały w Jaworznie, Potulicach i Warszawie. Do dużych należały także te w Sikawie koło Łodzi, Gronowie pod Lesznem i Mielęcinie w pobliżu Włocławka. Każdy z nich miał filie, tzw. podobozy. W sumie było ich 204, w tym kilkadziesiąt podlegających Centralnemu Zarządowi Przemysłu Węglowego (dostarczały one darmowej siły roboczej kopalniom). Według statystyk MBP, w 1945 r. przetrzymywano w obozach niemal 30 tys. więźniów, dwa lata później - już 80 tys. Szacuje się, że w latach 1944-1950 w obozach pracy w Polsce zmarło lub zginęło około 25 tys. osób, w tym 6 tys. jeńców niemieckich.
Oficjalnie w obozach pracy mieli być osadzani folksdojcze (czyli osoby, które podpisały niemiecką listę narodowościową), jeńcy wojenni oraz ci wszyscy, którzy w czasie wojny występowali "przeciwko Narodowi Polskiemu". Obóz pracy miał się dla nich stać miejscem odkupienia win, dla państwa zaś był źródłem darmowej siły roboczej. W rzeczywistości do obozów kierowano masowo ludność cywilną, nie oszczędzając najbardziej bezbronnych - dzieci, kobiet i starców. Stosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej nie tylko w stosunku do Niemców, ale także na przykład Ślązaków - jako grupy "etnicznie niepewnej", a politycznie podejrzanej. Polaków (w tym żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych) oraz niemieckich jeńców umieszczano w tych samych obozach.
Obozowa śmierć
Warunki bytowe w obozach były koszmarne, porównywalne do tych panujących w sowieckich łagrach. Przeludnienie, głód i choroby były obok niewolniczej pracy głównymi przyczynami dużej śmiertelności więźniów. Latem 1945 r. w obozie Świętochłowice-Zgoda, w którym zdecydowaną większość osadzonych stanowili Ślązacy, wybuchła epidemia tyfusu. Tylko w sierpniu zmarło tam 632 ludzi. W ciągu niespełna dziewięciu miesięcy istnienia obozu straciło w nim życie 1800-2500 osób.
W Urzędzie Stanu Cywilnego w Świętochłowicach zachowało się 1800 aktów zgonu podpisanych przez komendanta obozu Salomona Morela. Nawet ówczesny szef Departamentu Więziennictwa MBP ppłk Teodor Duda ocenił, że Morel ponosi odpowiedzialność za dopuszczenie do wybuchu epidemii. Ukarano go za to... trzydniowym aresztem oraz potrąceniem połowy pensji. Kariera Morela w UB rozwijała się mimo to bez przeszkód. Po zlikwidowaniu obozu w Świętochłowicach w listopadzie 1945 r. był naczelnikiem więzień w Opolu, Katowicach i Raciborzu. W latach 1949-1951 pełnił nawet funkcję komendanta największego polskiego obozu pracy w Jaworznie. Ścigany przez wymiar sprawiedliwości III Rzeczypospolitej za popełnione zbrodnie, zbiegł przed dziesięciu laty do Izraela, który odmawia jego ekstradycji.
Informacje o masowych zgonach więźniów były oczywiście przez władze skrzętnie ukrywane zarówno przed opinią publiczną, jak i odwiedzającymi Polskę pracownikami Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. W grudniu 1945 r. pracownik Urzędu Stanu Cywilnego w Bydgoszczy Krenc pisał do Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego: "Nie można było dotąd zapisu zgonów do rejestrów uskutecznić. Po głębszym zastanowieniu się Urząd Stanu Cywilnego nabrał przekonania, że zapisanie do rejestrów tak wielkiej ilości osób, którzy w stosunkowo krótkich odstępach czasu poginęli w tutejszym Obozie Pracy Zimne Wody z nadmienieniem przyczyn zgonów (...) mogłoby rzucić ujemne światło na przebieg stosunków, jakie zapanowały w obozach polskich po wyzwoleniu się spod jarzma okupacyjnego".
Bogusław Kopka

Wprost online