Karol Górski
Była co prawda piechota zaciężna lub ściągnięta z miast i wsi zakonu, ale
nazwać ją krzyżacką można tylko w znaczeniu politycznym, nie wojskowym.
Organizacja jej była bowiem taka sama jak innych wojsk współczesnych. Podobnie
zresztą rzecz się ma z zaciężnymi chorągwiami rycerstwa lub z pospolitym
ruszeniem rycerzy z państwa krzyżackiego, które prowadziły walkę zupełnie tak
samo jak w innych krajach Europy. Krzyżacy w XIII wieku natomiast, dopóki nie
zdobyli Prus i nie zorganizowali państwa, z braci swoich tworzyli zwarte
oddziały rycerstwa, poddane ścisłym przepisom regulaminu, na owe czasy
zupełnie wyjątkowego. Później, po podboju i kolonizacji Prus, bracia Zakonu
pełnili funkcje administracyjne, a na wojnie byli dowódcami. W tym więc czasie,
od początków XIV wieku, kawaleria krzyżacka w ścisłym tego słowa znaczeniu
przestaje istnieć, co najwyżej można by się doszukać pewnych śladów w duchu
wojska w Prusach i wyobrazić, pod jaką dyscypliną żyli Krzyżacy, by zdać sobie
sprawę, iż mało było żołnierzy równych im w dziejach świata. Śmiało wytrzymują
oni porównanie ze Spartanami, jeśli ich pod względem wartości dyscypliny nie
prześcigają. Przyzwyczailiśmy się patrzeć na Krzyżaków jako na "zbójców
krzyżem oznaczonych". Jeśli jednak z zachowaniem przepisów etyki różnie u nich
bywało, zresztą nie zawsze źle, to karność szarego tłumu rycerskiego była
nadzwyczajna. Rozprzęgła się ona dopiero w wiekach XIV i XV.
KRZYŻAKA ŻYCIE CODZIENNE
Krzyżak nie miał nic na własność poza tym, co sobie sam z drzewa zrobił.
Odzież dostawał od szatnego. Miał dwie zmiany odzieży, to jest koszul, spodni,
butów, kaftanów, poza tym jeden lub dwa białe płaszcze, z przodu krzyżem
oznaczone, worek do spania i jedną zmianę pościeli. Spał Krzyżak w domu czy w
polu zawsze w koszuli, spodniach i butach, boso chodzić nie było wolno.
Zdejmował więc do snu tylko płaszcz i kaftan. Worek służył mu do spania w polu.
W domu spał w łóżku na sienniku, w sypialni zawsze paliło się światło. W
czasach późniejszych pozwolono w zimie nosić mitenki ze względu na
niedostateczne ogrzanie zamków. [...]
Porządek dzienny był ściśle określony. Szli spać Krzyżacy między siódmą a ósmą.
O północy budzono ich na jutrznię, którą odmawiali w kościele, po czym szli
znów na spoczynek. O czwartej rano budzono ich ponownie, szli oni do kościoła,
odmawiali tu godziny kanoniczne i słuchali mszy. Ponieważ rycerze zwykle nie
umieli czytać, a w Zakonie nie było wolno uczyć się tej sztuki bez pozwolenia
władz, bracia odmawiali na różańcach wielokroć Ojcze Nasz. Wiele razy dziennie
odmawiali też Modlitwę Pańską za poległych, zmarłych i dobrodziejów Zakonu.
Modły kończyły się około ósmej rano, następnie szli do zajęć – zapewne do
stajni i zbrojowni. Znów przed obiadem odmawiali nakazane modły, a po obiedzie
mieli chwilę odpoczynku, modlitwę i znów zajęcia. Przed wieczerzą odmawiali
nieszpory, a po niej kompletę. Od komplety panowało milczenie, wszyscy szli na
spoczynek. Jedynie w sprawach urzędowych wolno było toczyć narady, i to za
odmówieniem krótkich modłów jako zadośćuczynienia. Na nocnych nabożeństwach
kontrolowano obecność. Jedynie po uciążliwym marszu i po bitwie zwierzchnicy
mogli zwolnić braci od odmawiania wspólnych modłów. [...]
DYSCYPLINA PONAD WSZYSTKO
Monotonię życia w zamkach-klasztorach przerywała co tydzień kapituła. Był to
rodzaj odprawy, podczas której komtur po modlitwie i odczytaniu części reguły
wydawał zarządzenia, przedstawiał projekty pod rozwagę braci, wreszcie
wysłuchiwał oskarżeń. Każdy, kto przekroczył przepis, winien był bowiem to
wyznać publicznie na kapitule i tu otrzymywał od komtura karę. Gdyby zaś kto
zataił wykroczenie, inni mieli obowiązek go wydać. Kapituła najdłużej ze
wszystkich urządzeń Zakonu utrzymała się w mocy, choć może owo samooskarżanie
się zanikło w okresie rozkładu. Była kapituła najsilniejszą dźwignią
dyscypliny wewnętrznej. Mniejsze niewątpliwie znaczenie miały inne przepisy
ascetyczne, dotyczące postów, obowiązku dawania sobie dyscypliny trzy razy
tygodniowo w wielkim poście, jawnie, na kapitule specjalnie zwoływanej.
Również mniej ważny dla karności był zakaz przechowywania pieniędzy, choćby
przez jedną noc, również zakaz zbytku, a więc ozdób przy broni, siodłach i
uzdach. Te ostatnie miały być z prostego rzemienia i miały posiadać tylko
cztery kółka. Podobnie proste musiały być ostrogi.
Kary dzieliły się na cztery stopnie. Za występki małe, a więc w jedzeniu i
piciu nieumiarkowanym oraz w mowie, stosowano jeden do trzech dni kary z
dawaniem dyscypliny, co odbywało się w niedzielę. Ta kara dyscypliny dawała
komturowi do rąk nader silne narzędzie do wymuszania posłuszeństwa. Karę
cielesną stosowano zapewne dość często, choć przybrana była w szatę religijną.
Za przewinienia kategorii drugiej, na przykład za bójki, niekarność, za
spędzenie jednej nocy poza konwentem, pozbawiano winnego prawa noszenia
płaszcza i naznaczano mu, aż do odwołania, karę kategorii trzeciej. O terminie
decydowała cała kapituła. Ukarany w ten sposób chodził do pracy z niewolnikami,
to znaczy był używany do ciężkich robót fizycznych, jadał z sierżantami, a nie
za stołem braci. Przez trzy dni w tygodniu był tylko o chlebie i wodzie, ale
komtur i bracia mogli mu darować dwa dni na trzy. Co niedzielę brał winny
dyscyplinę od księdza, przy czym jeżeli postąpił gorsząco, karano go w
kościele, jeżeli nikogo nie zgorszył – na kapitule, więc tylko wobec braci.
Do przewinień kategorii trzeciej należały występki poważne: poranienie
chrześcijanina (poranienie żyda lub muzułmanina było uważane za występek
lżejszy), spiski i zmowy przeciw zwierzchności, kradzież, zatajenie własności,
zdrada tajemnic, zniszczenie dokumentów urzędowych znajdujących się w
posiadaniu Zakonu, grzech cielesny, spędzenie dwóch i więcej nocy poza
klasztorem, przebywanie w świecie (to znaczy podróżowanie bez potrzeby i
pozwolenia). Kara była roczna, według przepisów kategorii drugiej, komtur i
bracia mogli przedłużyć jej trwanie o drugi rok oraz zakuć winnego w kajdany.
Przewinienia kategorii czwartej pociągały za sobą wypędzenie z Zakonu. Były
to: ucieczka z pola bitwy, odstępstwo od wiary, sprzedawanie urzędów i
godności, zatajenie przeszkód przyjęcia, które zachodziły u nowego kandydata
do Zakonu, wreszcie sodomia. Sprzedawanie godności i zatajenie przeszkód mogły
być darowane, to jest winny mógł być przyjęty z powrotem do Zakonu, inne
występki powodowały wykluczenie wieczyste. Wykluczenie oznaczało wyrzucenie
poza nawias społeczeństwa, bo śluby były nadal ważne, wypędzony nie mógł na
przykład legalnie ożenić się, nie mógł wstąpić do innego zakonu, obciążony był
hańbą wypędzenia. Społeczeństwo średniowieczne wykluczało go ze swego grona i
mógł tylko jako żebrak i pokutnik dokonać swego żywota, jeśli nie chciał
kroczyć drogą występku.
Kary wymienione stosowano zarówno w czasie pokoju, jak i wojny, i to bez
żadnej różnicy. Pokutnik odbywał w polu swą pokutę w namiocie wielkiego
mistrza. Przez czas odbywania kary był pozbawiony swego konia i zbroi, które
oddawano do dyspozycji wielkiego marszałka. Ten zaś mógł na czas pokuty oddać
konia i broń innemu Krzyżakowi – ukarany nie mógł się do tego wtrącać. Po
skończeniu pokuty odzyskiwał swego konia i broń. Zresztą za specjalnym
pozwoleniem wielkiego marszałka mógł doglądać swego konia i zbroi. Ta kara
pozbawienia konia była bardzo dotkliwa, a wymierzano ją nawet za lekkie
przewinienia. [...]
W MARSZU I W BOJU
Porządek na wojnie ściśle regulowały przepisy. Walka w epoce rycerskiej
charakteryzowała się szarżą na nieprzyjaciela. Taka szarża ciężkiej kawalerii
decydowała o zwycięstwie w polu. Siły były niewielkie – kilkaset, parę tysięcy
ciężkozbrojnego rycerstwa stanowiło armię. Lekka kawaleria prowadziła
rozpoznanie i ubezpieczenie, piechota strzegła taborów, wykonywała prace
inżynieryjne, pomagała przy zdobywaniu twierdz. Teren bitwy wybierano zawsze
pod kątem widzenia szarży. Zaskoczenie stosowano na wielką skalę.
Przepisy walki nie są liczne w regulaminie krzyżackim. Najtrudniejsze było
przejście z marszu do bitwy. Rycerz miał zawsze co najmniej trzy konie. Jeden
z nich, palefridus, palefroi, służył jako koń podróżny, podjezdek. Drugi był
koniem bojowym – zwano go dextrarius, dextrier, bo go pachołek, jadący na
trzecim koniu, prowadził zawsze po swej prawej stronie. W marszu pachołek z
koniem bojowym jechał przed rycerzem lub obok niego. Gdy z marszu przechodzono
do bitwy, rycerze zsiadali z podjezdków, oddając je pachołkom, zapewne z lewej
strony. Następnie każdy rycerz obchodził konia pachołka od przodu i siadał na
konia bojowego. Pachołkowie z podjezdkami w lewym ręku zostawali w miejscu, by
nie było zamętu. Gdy rycerze, dosiadłszy koni bojowych, wysunęli się na czoło
– przed pachołkami stawał jeden z braci sierżantów z proporcem i obejmował
dowództwo nad koniowodami. Stał on w odpowiednim miejscu aż do powrotu rycerzy.
W razie klęski i odwrotu koniowodom nie pozostawało nic innego jak szybkie
wycofanie się. Krytycznym momentem było przesiadanie się rycerzy na konie
bojowe i z koni bojowych na podjezdki. Była to chwila, w której nie tylko
zaskoczenie, ale nawet nieład mogły być w skutkach fatalne.
Przepisów o szarży regulamin zawiera mało. Nie było wolno szarżować
indywidualnie; rycerze dosiadłszy koni bojowych, stawali w szyku zwartym przy
chorągwi. Chorąży stanowił w bitwie najważniejszą osobę. On dawał bowiem znak
szarży, znak zbiórki czy odwrotu. Był on specjalnie ubezpieczony orszakiem,
który musiał walczyć w jego pobliżu. Żadnych znaków poza dawanymi chorągwią
regulamin nie przewidywał, niewątpliwie wobec ograniczonego pola widzenia
rycerzy w hełmach z przyłbicami lub w hełmach kotłowych. Również wobec zgiełku
tylko taki sposób wydawania rozkazów był celowy. W chwili szarży nie
obowiązywał żaden szyk zwarty; każdy jechał wedle sił. Istniał jednak
obowiązek utrzymywania łączności wzrokowej z chorążym i wracania do niego
wedle potrzeby. O heroldzie, czyli właściwie trębaczu, przepisy nie wspominają,
jeśli chodzi o bitwę. Być może jednak, iż czasem używano go do rozkazodawstwa.
Marsze zajmują wiele miejsca w regulaminie krzyżackim. Siodłanie było
dozwolone tylko na rozkaz. Rozróżniano tu dwa rozkazy. Rozkaz siodłania zwykły
obejmował pozwolenie troczenia worków "małymi rzemieniami". Troczenie "wielkimi
rzemieniami" wymagało osobnego rozkazu. Zapewne regulamin mówił przy troczeniu
"małymi rzemieniami" o jukach na obu podjezdkach, rycerza i pachołka.
Zawierały one najprawdopodobniej, jeśli chodzi o rycerza, jedną zmianę odzieży,
worek do spania, owies, siano dla koni, może trochę żywności. Owo troczenie "wielkimi
rzemieniami" obejmowało natomiast też zwijanie i składanie na siodła namiotów
oraz innego sprzętu obozowego, do którego przewożenia służyły konie juczne.
Prowadzili te konie pachołkowie "karawanowi", zwani tak od karawany, jaką
konie juczne tworzyły.
Po siodłaniu wydawał dowódca przez herolda, czyli trębacza, rozkaz do
wsiadania. Zapewne i siodłanie było przez trębacza wygrywane. Przy wsiadaniu
należało zwracać uwagę, czy czego nie zapomniano. Obowiązek ten spoczywał na
rycerzu będącym zwierzchnikiem braci sierżantów i pachołków, stojących z nim
razem na jednej kwaterze. Wsiadanie odbywało się zawsze na kwaterach – zbiórki
w wodzach na placu alarmowym regulamin krzyżacki nie zna. Zbiórka była, jak
można sądzić, w szyku rozwiniętym. W pierwszym szeregu stali rycerze, w
dalszym bracia sierżanci i pachołkowie. Miejsc stałych nie było, każdy stawał
w kolejności przybycia. W chwili zajeżdżania na miejsce – niewątpliwie po
jednemu – rycerz miał stać z boku i sprawdzić raz jeszcze siodłanie i
uzbrojenie swoich ludzi. Miejsce dla niego rezerwowali jego sierżanci. Zmiany
miejsc zabraniano, ale rycerze mogli wyjeżdżać na krótkie rozmowy. Wynika z
tego, że szyk rozwinięty był bardzo głęboki, zależnie od liczby sierżantów.
Czy i w bitwie, i w marszu sierżanci stali razem z rycerzami, nie jest pewne,
zdaje się jednak, że nie. W marszu pachołek miał się posuwać obok rycerza lub
przed nim. Był więc używany do przemarszów szyk jakiś, bliżej nieznany. Jeżeli
pachołek jechał obok rycerza wraz z koniem bojowym, była to kolumna trójkowa.
Jeżeli pachołek miał z koniem bojowym jechać przed rycerzem, byłaby to kolumna
dwójkowa. Na sierżantów miejsca tu nie ma. W marszu przestrzegano jazdy na
ogonach, wyprzedzanie było zakazane. Sierżantów wydzielano
zapewne w osobny hufiec i z nich wysyłano patrole. Wobec tego zdaje się być
jasne, dlaczego regulamin nie wspomina o nich w marszu czy w bitwie. Nie
wiadomo jednak, jak odbywało się przejście z szyku rozwiniętego do kolumny
trójkowej, skoro za rycerzami stali sierżanci. Być może jednak, iż zaraz za
rycerzem stał pachołek z koniem bojowym i kolumna formowała się przez
indywidualnie wykonany zwrot w prawo lub w lewo rycerza i pachołka z koniem
bojowym. Sierżanci robili zwrot albo równocześnie, albo osobno i formowali
oddzielną kolumnę. Każdy z nich miał tylko jednego konia.
W przepisach marszowych silny nacisk położono na zasadę, że nie wolno, poza
koniecznością przeprawy, dwóm ludziom jechać na jednym koniu. Chodziło tu o
szanowanie koni, a chętnymi do owej jazdy we dwóch byli zapewne ci, którzy
konie potracili w walkach czy marszach. Nadużycie to musiało występować często,
skoro trzeba je było specjalnie wymieniać. [...]
OBÓZ KRZYŻACKI
Zatrzymywanie się na postój stanowiło moment niebezpieczny ze względu na
łatwość zaskoczenia. Przepisy były tu szczegółowe. Miejsce obozu wytyczano
przez zatknięcie chorągwi i otoczenie sznurami miejsca na kaplicę. Wytyczenie
obozu nie było jeszcze rozkazem rozbijania go; tylko wielki mistrz i kapelani
natychmiast mogli stawiać namioty swoje oraz namiot przeznaczony na kaplicę.
Reszta czekała w szyku konnym na rozkaz wielkiego marszałka. Namioty stawiano
dookoła kaplicy tak, by konie znajdowały się wewnątrz łańcucha namiotów. W ten
sposób łatwiej było ich pilnować. Jeden namiot przypadał według późniejszych
przepisów na czterech braci. Zapewne zasadę tę stosowano od początku,
zasadniczo zakonnicy sypiają bowiem albo pojedynczo, albo co najwyżej po
trzech. Dookoła namiotów musiało być wiele miejsca na konie, ponieważ
dostojnicy mieli liczne poczty: wielkiemu mistrzowi towarzyszyło na wojnie
szesnastu ludzi z osiemnastoma końmi. Sam wielki mistrz miał stale cztery
konie do osobistego użytku, a na wojnie dostawał jeszcze dwa – obrządzało je
zapewne trzech pachołków. Do tej liczby dochodziło sześciu konnych w poczcie,
dwa konie juczne z pachołkiem, dwóch rycerzy prawdopodobnie z pachołkami i
dwóch pieszych gońców. Wielki marszałek miał w poczcie swoim dwóch braci,
ponadto wicemarszałka, dwóch turkopolów1, z których jeden wiózł proporzec,
prócz tego konie osobiste i pachołków. Wielki komtur prócz koni własnych miał
w orszaku dwóch braci i dwóch turkopolów. W ten sposób dookoła kaplicy musiał
być wielki majdan, z zewnątrz otoczony łańcuchem namiotów, przy czym stawiano
je w kolejności przyjazdu. W czasie działań wojennych, w okolicach
niebezpiecznych, mimo rozbijania obozu, nie było wolno bez osobnego rozkazu
rozkiełznywać czy karmić koni. Widocznie konie osiodłane, a może i rozsiodłane,
ale okiełznane stały tak długo, aż dowódca uznał, że można je karmić bez
niebezpieczeństwa zaskoczenia. W obozie panował surowy rygor. Nie było wolno
bez rozkazu lub pozwolenia wysyłać z obozu koni po drzewo czy trawę.
Organizacja taborów jest mało znana. Używano do przewożenia sprzętu koni
jucznych i mułów, wiedzionych przez pachołków karawanowych. Działała też
kuźnia polowa zarządzana zwykle przez sierżanta, podobnie jak siodlarnia i
rymarnia polowa. Przy kuźni był zapewne lazaret koński. Jak wspomniano,
taborem dowodził wielki marszałek, a funkcję oficera furażowego pełnił
wicemarszałek. Zaprowiantowanie ludzi należało do szafarza, który podlegał
wielkiemu komturowi. Braciom wolno było zbierać dla siebie owoce i trawę –
resztę zdobytej żywności musieli dosyłać szafarzowi, a ten decydował, czy
zostawić im ją do użytku, czy zabrać do zapasów ogólnych. Bracia, którzy
dzięki szafarzowi otrzymywali w ten sposób więcej żywności, mieli moralny
obowiązek udzielania jej innym. Wobec centralizacji zaprowiantowania funkcje
szafarza należały do trudnych i odpowiedzialnych. Musiał on dbać o napój,
żywność i opał. Kuchni zresztą nie było, stąd każdy gotował dla siebie i
posyłano pachołków po drzewo i suchą trawę na podpałkę podczas postojów. Zdaje
się, że zaprowiantowanie przedstawiało się skąpo wobec trudności
transportowych i trzeba było liczyć na polowanie oraz rabunek kraju
nieprzyjacielskiego, by wyżywić wojsko.
ŚREDNIOWIECZNI KONKWISTADORZY
Kawaleria krzyżacka poza kawalerią templariuszów i joannitów zdobyła sobie
zaszczytną kartę w dziejach wojen krzyżowych, a głównie w podboju Prus. W
Palestynie działali głównie templariusze i joannici, których żelazne hufce
łamały wielokroć silniejsze oddziały muzułmanów. Toteż nieraz w czasie wojen
Saraceni nie brali do niewoli rycerzy zakonnych. Krzyżacy, wojsko równie
świetne, powołani zostali przez Konrada Mazowieckiego do podboju Prus. Liczba
Krzyżaków w Prusach była śmiesznie mała – wraz ze służbą mogli dysponować
kilkuset konnymi, w tym stu kilkudziesięcioma braćmi. Wartość bojowa Krzyżaków
jednak była tak wielka, że po dziesięciu latach od przybycia do Prus dotarli
aż nad Pregołę, w ciągu następnych trzydziestu złamali dwa powstania pruskie,
rozszerzyli granice zdobyczy i wznieśli wiele zamków w podbitym kraju. Podbój
Prus pogańskich przypomina podboje Europejczyków w Afryce i Azji. Co prawda
Krzyżacy nie posiadali takiej wyższości w broni jak Europejczycy, uzbrojeni w
udoskonaloną broń palną, i nie mogli wywierać tak wielkiego moralnego wrażenia
na ludach podbijanych, ale wewnętrzna dyscyplina i wartość moralna (w
znaczeniu przynajmniej wojskowym) każdego rycerza kompensowały ową niższość w
uzbrojeniu. Krzyżacy przez podbój Prus dokonali jednego z największych czynów
militarnych w średniowieczu. Toteż autorytet Zakonu w sprawach wojskowych
stanął od razu bardzo wysoko. W XIV wieku z całej Europy zjeżdżali się rycerze
na wyprawy przeciw Litwie, by uzyskać pasowanie na rycerza i przypatrywać się
krzyżackiej armii. Co prawda nie były to już wojska, które Prusy zdobyły:
walczyli pod chorągwiami Zakonu zaciężni i pospolite ruszenie, a bracia
sprawowali tylko dowództwo. I wśród nich było rozprężenie: wielki mistrz
Winrych von Kniprode (1352–1382) musiał wydawać statuty przeciw tym, którzy
odjeżdżali od chorągwi, ale upadek militarny Krzyżaków odsłoniła dopiero
klęska grunwaldzka, a właściwie panika, jaka po niej wybuchła. Cnota rycerska
już nie gościła w dumnych zamkach braci krzyżowych.
***
Skrócona wersja tekstu opublikowanego po raz pierwszy pod tym samym tytułem
w "Przeglądzie Kawaleryjskim", 1934, nr 12,
s 1–15.
Zrodlo: Portal
Historyczny - Artykuł