WSPOMNIENIA HERBERTA HUPKI

Jak kochać strony ojczyste

TOMASZ SZAROTA

Oczywiście rację ma prof. Jerzy Holzer, gdy pisze w przedmowie: "Jest miarą przemian w Polsce, że wspomnienia Hupki, na pewno nie rewanżysty, ale polityka o poglądach dla polskiej opinii publicznej bardzo kontrowersyjnych, otrzymuje dziś bez jakiejkolwiek cenzury polski czytelnik".

Autor uznał za celowe poprzedzić tekst własnych wspomnień następującym mottem, zaczerpniętym z wygłoszonego w 1987 r. przemówienia Franza Josefa Straussa: "Wiele zdarzyło się przełomów i zmian w Europie. Ale jedno pozostało niezmienne i tak będzie na wieki - miłość do ojczystych stron i prawo do ich posiadania. Ten, kto odbiera innemu ojczyste strony, dopuszcza się zamachu na jego ludzką tożsamość". Zdanie pierwsze jest truizmem. Pod ostatnim podpisuję się oburącz, ze środkowym należy polemizować. Nie dlatego, że niezmiennych pozostało wiele innych, poza miłością do stron ojczystych, rzeczy, ale dlatego, że umiłowanie "małej ojczyzny", którą się utraciło, nie daje prawa do jej objęcia w ponowne posiadanie, poprzez włączenie do własnego państwa. Byłoby to wszak "zamachem na ludzką tożsamość" tych, którzy naszą byłą "małą ojczyznę" uważają teraz za swoje "strony ojczyste", gdyż tam się urodzili i mają już w tej ziemi groby własnych przodków.

Przyznam szczerze, że dla mnie, urodzonego w Warszawie, bardzo długo miłość do "stron ojczystych" i "mała ojczyzna" były czymś dość abstrakcyjnym. Czyż mogłem za moją "małą ojczyznę" uważać ulice Ochoty - dzielnicy, w której spędziłem dzieciństwo i wczesną młodość? Czy tę moją miejską ikonosferę można porównać z tym, czym dla dziecka wiejskiego jest, i pozostanie w jego pamięci na zawsze, ojcowska zagroda, pola, łąki, las i przepływająca w okolicy rzeczka? Czym jest miłość do "stron ojczystych" zrozumiałem tak naprawdę dopiero dzięki poznanemu w siedzibie Ziomkostwa Pomorzan, Ulrichowi Dorowowi. Stało się to wówczas, gdy ten wysiedlony z Pomorza niemiecki Kaszub pokazał mi w swym mieszkaniu w Monastyrze (M?nster), nie ukrywając dumy i zadowolenia, piasek przywieziony z jego rodzinnej, nadmorskiej Łeby... Pojąłem też wtedy, że miłość do "stron ojczystych" dopiero wówczas staje się w życiu człowieka czymś istotnym, gdy swą "małą ojczyznę" musiał on opuścić nie z własnej woli, gdy ją utracił, gdyż przestała być częścią "wielkiej ojczyzny", a jej ponowne zobaczenie wymaga zagranicznej podróży. Uświadomiłem też sobie, jak podobne muszą być uczucia Polaków, dla których "małą ojczyzną" były ziemie, które po 1945 r. znalazły się za wschodnią granicą naszego państwa, i Niemców, dla których "mała ojczyzna" - to ziemie na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Przypuszczam, że poczucie "wspólnoty losu" właśnie teraz, powoli zaczyna się pojawiać.

Większość z tych Polaków, którzy utracili swą kresową "małą ojczyznę", znalazła się po wojnie na tzw. Ziemiach Odzyskanych (my historycy dość wcześnie zaczęliśmy je nazywać uzyskanymi). Zarówno władze centralne, jak i lokalna administracja dokładały starań, by ludzie ci o swych dawnych "stronach ojczystych" jak najszybciej zapomnieli i uznali za bezpowrotnie stracone. We Wrocławiu, dla przykładu, zabroniono nadawania lokalom gastronomicznym takich nazw, jak "Ta joj", czy "Lwowianka".

Na terenie Niemiec Zachodnich postępowano akurat odwrotnie. Nigdy nie zapomnę mego zdziwienia, gdy podczas pierwszego pobytu w Niemczech w 1974 r. spojrzałem na spis ulic L?neburga, gdzie mieścił się Goethe-Institut. Otóż w jednym z utworzonych po wojnie osiedli (Erbstorf) niemal wszystkie ulice nosiły nazwy miast, które widnieją na powojennej mapie Polski. W gruncie rzeczy nie wzbudziły mego sprzeciwu i wydały mi się zrozumiałe takie nazwy, jak Breslauerstr., Danzingerstr., Hirschbergerstr., Kolbergerstr., Liegnitzerstr. czy Stettinerstr. Uznałem jednak za przesadę, i to dużą, by w głębi Niemiec kultywować pamięć o polskich miastach, zagrabionych przez pruskiego zaborcę pod koniec XVIII w., należących do Polski niepodległej w dwudziestoleciu międzywojennym, a okupowanych przez hitlerowską Trzecią Rzeszę w l. 1939-1945, takich jak Bydgoszcz, Grudziądz, Poznań czy Toruń.

Chcąc być uczciwy, nie mogę jednak pominąć onomastycznych idiotyzmów także z naszej, polskiej strony. Pamiętam choćby moje utarczki z cenzurą przed publikacją rozprawy doktorskiej o osadnictwie powojennym w miastach dolnośląskich. Pragnąłem w książce zamieścić mapkę "Dolny Śląsk w ramach państwowości niemieckiej". Otóż zabroniono mi podawania niemieckich nazw jednostek administracyjnych - musiałem podać nazwy polskie, co było ewidentnym nonsensem. Prawie do końca istnienia PRL starano się eliminować nazewnictwo niemieckie w publikacjach dotyczących historii zachodnich i północnych ziem polskich. Gdy w latach 70. tamtejsze miasta podpisywały umowy o partnerstwie z miastami w RFN, Polakom zależało, by w niemieckojęzycznych tekstach umów widniała aktualna, polska nazwa ich miasta. Herbert Hupka piętnował to jako "ugięcie kolan przed komunizmem i nacjonalistyczną ekspansją". We wspomnieniach pisze z ironią: "Czy jeśli ktoś używa nazwy Mailand zamiast Milano, to oznacza, że chce anektować miasto?". No tak, tylko nikt w Niemczech nie twierdzi, że Mediolan to miasto w Niemczech Południowych, które są, a właściwie winny być częścią Niemiec, tak jak sam Hupka uważa, że Wrocław (pardon - Breslau) jest miastem we Wschodnich Niemczech, a tak przecież konsekwentnie nazywa on ziemie po wschodniej stronie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej.

A może uważał tak wówczas, gdy u progu lat 90. spisywał swe wspomnienia, a dziś już zmienił zdanie? Osobiście ogromnie żałuję, że nie wykorzystał on szansy, by w "Słowie Autora do polskiego wydania" powiedzieć coś o tym, jak liczne podróże do Polski, kontakty z ludźmi, gesty przyjaźni, a nie wrogości, z jakimi mógł przecież się liczyć, oddziaływały na jego postrzeganie Polski i Polaków. Wcale nie wykluczam, że gdyby Herbert Hupka dziś zaczął pisać swe wspomnienia, nie nadałby im tytułu "Niespokojne sumienie". Ten 87-letni człowiek ma przecież, jako niemiecki patriota, sumienie czyste - walczył o Niemcy w granicach z 1937 r. i tę walkę co prawda przegrał, ale dożył za to zjednoczenia dwu państw niemieckich - część celu, w jakiejś mierze też dzięki niemu, została więc osiągnięta. Czyste sumienie ma Herbert Hupka także z innego powodu - od kilku lat dokłada starań, by dzisiejszym mieszkańcom jego ukochanego Raciborza żyło się lepiej i dostatniej. Chyba zrozumiał, że jego "mała ojczyzna" stała się teraz ich "małą ojczyzną", gdyż innej nie mają.

Herbert Hupka "Niespokojne sumienie. Wspomnienia", z niemieckiego przełożył i przypisami opatrzył Eugeniusz Cezary Król. Oficyna Wydawnicza Rytm, Instytut Studiów Politycznych PAN, Warszawa 2001.

Zrodlo: Rzeczpospolita