Andrzej Janecki
Nowy premier pokazał swoje zdecydowanie,
ale wywołał rozruchy trwające kilka dni
Skąd jednak
wzięło się takie powodzenie hrabiego na dworze Habsburgów oraz komu je
zawdzięczał? W największym stopniu - austriackim generałom, którzy wystawiali
mu znakomite opinie jako namiestnikowi Galicji (wcześniej piastował to
stanowisko), no i - oczywiście - wystawie rolniczo-przemysłowej we Lwowie.
Zorganizowano ją z rozmachem. Dość powiedzieć, że kosztowała 800 tysięcy
złotych, a pawilony rozlokowano na powierzchni 15 hektarów. Wszystko po to,
aby zaprezentować mocno rachityczny galicyjski przemysł i rolnictwo - ku
chwale namiestnika. Organizatorzy zadbali przy okazji o poważną reprezentację
sztuki polskiej. Były więc prace Matejki, Michałowskiego i Panorama Racławicka.
Cesarzowi i arcyksiążętom wystawa wyraźnie przypadła do gustu. Franciszek
Józef czynił przyjazne gesty wobec Badeniego i chwalił jego rządy w Galicji.
Tak
organizator wystaw trafił do Wiednia, gdzie przyszło mu się zmierzyć z
problemami dalece przerastającymi sprawy galicyjskie. Publicyści wyliczali je
skrupulatnie: ekstremizmy polityczne z prawa i lewa, waśnie narodowe i
wreszcie brak równych praw dla wszystkich poddanych. Nie przewidzieli jednak
walki z największym zagrożeniem dla monarchii - nowoczesnymi ruchami masowymi:
nacjonalizmem, antysemityzmem i rosnącym w siłę socjalizmem.
Starcie z trybunem
Wiedeń,
podobnie jak wszystkie stolice europejskie tych czasów, stawał się potężną
metropolią z bankami, fabrykami i hałaśliwą giełdą. Ze wszystkich stron
rozległego imperium Habsburgów przybywał różnojęzyczny tłum, szukający pracy i
zarobku. Miasto podzielone na dziewiętnaście dzielnic liczyło już blisko
półtora miliona mieszkańców: było wśród nich nie więcej niż trzydzieści
tysięcy Żydów. Dziwić więc może to, że właśnie Wiedeń stał się pod koniec XIX
wieku stolicą antysemityzmu. Ale jeśli przyjrzeć się pozycji społecznej tej
mniejszości, sprawa zaczyna wyglądać nieco inaczej. Żydzi opanowali sfery
urzędnicze, kupieckie, lekarskie i prawnicze; wśród nich było bardzo niewielu
proletariuszy. Stanowili około połowy absolwentów fakultetu medycznego i jedną
trzecią absolwentów prawa. Przeciętny wiedeńczyk, załatwiając najprostsze
urzędowe lub życiowe sprawy, musiał prędzej czy później zetknąć się z
adwokatem, urzędnikiem czy lekarzem pochodzenia żydowskiego; sprawiało to
wrażenie ich wszechobecności. Do tego dodajmy jeszcze sukces ekonomiczny. W
warunkach coraz prężniej rozwijającej się gospodarki rynkowej Żydzi radzili
sobie wyraźnie lepiej niż tradycyjne drobnomieszczaństwo.
Również
znaczna część prasy wiedeńskiej była w żydowskich rękach, na czele z liberalną
Neue Freie Presse, redagowaną przez Maurycego Benedikta, którego wpływy
ustępowały - jak wówczas mówiono - jedynie wpływom cesarza Franciszka Józefa.
Razem z bratnim Neue Wienner Tagesblatt Maurycego Szepsa (bliskiego
przyjaciela arcyksięcia Rudolfa) obie gazety stanowiły siłę, z którą musiał
się liczyć każdy rząd. Ale nie ulica. Tam dominował obraz Żyda z jednej strony
utożsamianego z zachłannym kapitałem i spekulacjami giełdowymi, z drugiej zaś
- z socjalistami i komunistami. Brakowało tylko trybuna, który potrafiłby
nadać tym stereotypom cechy ruchu politycznego.
Uczynił
to Karol Lüeger. Łatwo przychodziło mu przeciwstawiać na wiecach siebie, "dziecko
Wiednia", żydowskim liberałom głoszącym zasady wolnego rynku, sprzeciwiającym
się związkom zawodowym i nie stroniącym od podejrzanych spekulacji
zubażających lud. Niestrudzony agitator przemawiał nieraz kilkanaście razy
dziennie, zapewniając słuchaczy, że gdy zasiądzie w fotelu burmistrza Wiednia,
o który się starał, wszystko się zmieni: będą mieszkania dla ubogich (po
Żydach, którzy wyjadą), potanieje mięso, przewaga bogatych będzie złamana, a
biedni zostaną bogatymi. Słuchano go i popierano, mimo bezprzykładnego ataku
prasy na jego osobę. Ale zwolennicy Lügera gazet nie czytali.
Po
wygranych wyborach rada miejska wybrała go na burmistrza. Badeni stanął przed
trudnym wyborem, czy zatwierdzić go na to stanowisko, czy nie. Jednak zbyt
mocno zależało mu na opinii gazet i liberalnego establishmentu, aby poprzeć
Lügera. Nowy premier pokazał swoje zdecydowanie, ale wywołał rozruchy trwające
kilka dni. Tak naprawdę nic nie zyskał. Tłum kilkakrotnie szturmował ratusz i
zajął przedsionek parlamentu. Rozlegały się okrzyki "Na Burg!" - nie podjęte,
jak notowała policja, bo cesarza wówczas jeszcze szanowano. A premier i tak
musiał rozpisać nowe wybory. Wygrał je, oczywiście, Lüger. W końcu wymyślono
wyjątkowo zgniły kompromis: ów trybun ludowy miał zostać wiceburmistrzem,
stanowisko burmistrza zaś objąć figurant. Adwokacki szwindelek nikogo tak
naprawdę nie zadowolił i ani wilk nie był syty, ani owca cała. Badeni tylko
zraził do siebie liberałów, a tłumy nadal go nienawidziły. Na dodatek wciągnął
w sprawę cesarza, co mieli mu za złe konserwatyści.
Ale i
tak sprawa Lügera i jej wątpliwej jakości finał nie był najgorszą rzeczą, jaka
mogła spotkać "polskie rządy" w naddunajskiej stolicy. Przyczyną największych
kłopotów politycznych Kazimierza Badeniego i jego upadku był "irlandzki
problem starej Austrii", czyli sprawa czeska.
Czesi? A kto to taki?
Habsburgowie traktowali Czechów jako naród historyczny, nie przysługiwał im
zatem przywilej posługiwania się w sądzie własnym językiem, władze finansowe
nie przyjmowały podań pisanych po czesku i nawet kolejarze zapowiadali mijane
stacje po niemiecku. Wobec rozbudzonej świadomości narodowej Czechów,
uprzywilejowana pozycja Niemców w tym kraju była jednak trudna do utrzymania.
Wiener Zeitung 6 kwietnia 1897 roku opublikował rozporządzenie o języku czeskim, podpisane przez Kazimierza Badeniego. W myśl nowego prawa władze cywilne w Czechach miały od tej pory przyjmować i rozstrzygać wszelkie sprawy, wniesione zarówno po czesku, jak i po niemiecku. Co więcej, urzędnicy wszystkich szczebli powinni znać oba języki i poświadczyć to odpowiednimi egzaminami.
Gdy populistyczni politycy podburzali ulicę,
oficjalny Wiedeń bawił się na balach
Przeciwko
Badeniemu wystąpili także socjaliści na czele z Ignacym Daszyńskim, posłem do
parlamentu austriackiego, który ostro zwalczał swoich konkurentów w wyborach -
krakowskich konserwatystów. Daszyński specjalizował się w wygrażaniu prezydium
ciężkimi mosiężnymi przyciskami do papieru i kałamarzami; nie jest jednak
pewne, czy nimi miotał.
Skończyć z Polakami
Jesienią
1897 roku akcja mająca na celu zlikwidowanie "rządów polskich" w Wiedniu
osiągnęła apogeum. Na obraźliwe inwektywy ze strony niemieckiego posła Karla
Wolfa (postępowanie Badeniego nazwał "niebotycznym łotrostwem") premier
odpowiedział wyzwaniem go na pojedynek i... został paskudnie postrzelony w
prawe ramię. Zaostrzyły się także spory ideowe. Theodor Mommsen - znakomity
historyk, specjalista od dziejów starożytnego Rzymu - opublikował w Neue Freie
Presse artykuł, a w nim nazwał Słowian "apostołami barbarzyństwa", których
należy zwalczać wszystkimi możliwymi sposobami - nie oglądając się na prawo,
zasady i honor. "Czeska czaszka nie jest dostępna dla głosów rozsądku, ale na
ciosy i ona jest czuła" - pisał, wzywając Niemców do twardej postawy. Poparta
takim autorytetem opozycja parlamentarna ruszyła jeszcze śmielej do dosłownego
już ataku na konserwatystów Badeniego.
Pod
koniec listopada w parlamencie doszło do serii bójek między zwolennikami i
przeciwnikami rządu. Szarpano się za włosy, ubrania, dochodziło do
przepychanek. Wreszcie poseł Pfersche, profesor uniwersytetu, sięgnął po nóż,
a wspominany już Wolf wygrażał pod adresem Badeniego, że przyniesie pistolet i
zastrzeli go jak psa (w tej sprawie można było mu wierzyć). Politycy
podburzyli wiedeńską ulicę. Aleją Ringstrasse ciągnęły wielotysięczne
antyrządowe pochody. Dalsze istnienie rządu stało się niemożliwe i cesarz
musiał zdymisjonować "polski gabinet". Aż trudno uwierzyć, że stało się to z
powodu skromnych i w gruncie rzeczy sprawiedliwych ustaw językowych.
Franciszek Józef powołał Kazimierza Badeniego - jak to sam określał - na swojego dożywotniego premiera, licząc na jego mądrość polityczną i energię w godzeniu trapiących monarchię sprzeczności. Bezpośrednio po dymisji dzienniki pisały, że Badeni nie wykazał się ani jednym, ani drugim, i nie szczędziły mu uszczypliwości oraz dobrych poniewczasie rad. Ale zastanówmy się: czy hrabia mógł powstrzymać elity polityczne odurzone nowymi ideologiami i pragnące zniszczenia starego świata? Nikt nie mógł i - co gorsza - był to dopiero początek nieszczęść; slogany antysemitów, nacjonalistów i socjalistów rzucone w tłum stały się codzienną strawą dla irracjonalnych umysłów. Hrabia z Buska przegrał, ale przynajmniej próbował stawiać opór demonom współczesności.