Ziomkostwa liczą, że po przystąpieniu Polski do
Unii Europejskiej otrzymają odszkodowania za majątek pozostawiony za
Odrą. Procesów nie da się uniknąć
Wysiedleni będą szukać
zadośćuczynienia
Kamienica we wrocławskim Rynku, w której mieści
się Dom Handlowy Feniks, to jedna z tysięcy nieruchomości należących
przed wojną do Niemców. Dziś ma ona ogromną wartość rynkową.
FOT. GRZEGORZ HAWAŁEJ
PIOTR JENDROSZCZYK
Z BERLINA
W dziesięć lat po traktatowym uregulowaniu
stosunków polsko-niemieckich nie ma w Niemczech człowieka, który
publicznie i otwarcie mówi źle o Polsce. Coraz mniej jest też kawałów w
rodzaju: "jedź do Polski, twój samochód już tam jest". Ta pozytywna
przemiana w postrzeganiu naszego kraju może się niedługo okazać
chwilowa, może się też pogorszyć atmosfera w stosunkach wzajemnych. A
wszystko to za sprawą - nieuregulowanego traktatem - problemu własności.
Chodzi zwłaszcza o majątki wysiedlonych, czyli Niemców, którzy zmuszeni
byli opuścić tereny przyznane Polsce po II wojnie przez zwycięskie
mocarstwa.
Niemieccy znawcy prawa międzynarodowego nie mają
wątpliwości, że problem własności może być źródłem pewnych
niespodzianek. Wysiedleni będą szukać zadośćuczynienia na drodze sądowej
w Polsce, Niemczech, USA, w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu oraz -
jak twierdzi berliński adwokat Stefan Hambura - także w Europejskim
Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu.
Nie zrujnujemy Polski
Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych -
podobno zawdzięczająca to stanowisko byłemu kanclerzowi Helmutowi
Kohlowi, który dał jej wskazówki, aby działała w kierunku
polsko-niemieckiego pojednania - ogranicza się do symbolicznych, jak
mówi, żądań odszkodowawczych. - Nie chcemy Polski zrujnować - twierdzi,
posługując się przykładem Węgier, gdzie Niemcy otrzymali symboliczne
rekompensaty. Podobnie było w Estonii. Tam bony reprywatyzacyjne miały
wartość zaledwie 50 dolarów.
Wysiedleni nie domagają się oficjalnie od rządu
niemieckiego, aby zmusił Polskę do wypłaty odszkodowań za ich mienie.
Mają inną strategię. Czekają z rozpoczęciem kampanii odszkodowawczej na
moment wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.
Profesor Dieter Blumenwitz, specjalista
międzynarodowego prawa publicznego z uniwersytetu w W?rzburgu, zajmujący
się problematyką majątków wypędzonych uważa, że ponieważ kwestie
własnościowe nie zostały rozstrzygnięte w stosunkach polsko-niemieckich,
nie wygasły więc roszczenia wysiedlonych pod adresem Polski zarówno
restytucyjne, jak i odszkodowawcze. Zwraca on uwagę na twierdzenia
ziomkostw, że okres starania się Polski o przyjęcie do Unii jest
ostatnią okazją do uregulowania spraw majątków wysiedlonych. Niemcy
mogłyby zgłosić weto blokujące przyjęcie Polski. Oczywiście władze
niemieckie tego nie uczynią, ale wtedy pokrzywdzeni mogą mieć pretensje
do rządu, że nie dość zdecydowanie chroni ich prawa majątkowe i -
teoretycznie - mogliby wystąpić wobec niego z roszczeniami
odszkodowawczymi.
Podobne konsekwencje może mieć sprawa obrazu księcia
Liechtensteinu, skonfiskowanego po wojnie w Czechosłowacji jako mienie
poniemieckie. Kiedy obraz pojawił się na wystawie w Kolonii, książę
bezskutecznie domagał się jego zajęcia jako swoją własność. Niemieckie
sądy nie przyznały mu racji. Sprawa oparła się o Federalny Trybunał
Konstytucyjny w Karlsruhe, który odmówił jej rozpatrzenia, powołując się
na porozumienie trzech mocarstw okupacyjnych, które orzekły w 1954 roku,
że zajęcie niemieckiego mienia w celu zaspokojenia żądań reparacyjnych
nie może być podstawą do roszczeń majątkowych. Wtedy książę uznał, że
naruszone zostały prawa człowieka, i zwrócił się do Trybunału Praw
Człowieka w Strasburgu. Orzeczenie spodziewane jest w tym roku.
Dla wysiedlonych jest to ważna kwestia, ponieważ
uznanie, iż ich dawne mienie zostało potraktowane przez niemiecki wymiar
sprawiedliwości jako część wojennych reparacji, może stanowić podstawę
zgłoszenia roszczeń pod adresem niemieckiego państwa, które zobowiązane
jest chronić mienie obywateli, a nie nim handlować.
Zajęcie dla tysięcy adwokatów
Oczywiście to, że wysiedleni mogą się domagać
odszkodowań od rządu niemieckiego, nie dotyczy bezpośrednio Polski. Ale
sprawa ta musiałaby się odbić głośnym echem nad Wisłą, co nie
sprzyjałoby dobrej atmosferze w stosunkach między obu krajami.
Zdaniem Marka Cichockiego z warszawskiego Centrum
Stosunków Międzynarodowych prawdziwie katastrofalne konsekwencje dla
stosunków wzajemnych miałoby pojawienie się indywidualnych pozwów
odszkodowawczych pod adresem Polski. - Obawiam się, że polscy politycy
oraz media muszą być przygotowani na takie pozwy i ważne będzie
wyjaśnienie, że to nie niemieckie państwo, ale poszczególni obywatele
zgłaszają pretensje - mówi Markus Mildenberger, politolog zajmujący się
sprawami polskimi w Niemieckim Stowarzyszeniu Polityki Zagranicznej. Na
niebezpieczeństwo wykorzystania tej sprawy przez polskie ugrupowania
nacjonalistyczne i antyeuropejskie wskazuje również polityk partii
Zielonych, Helmut Lippelt.
Adwokat Stefan Hambura zwraca uwagę na artykuł 17.
Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej, przyjętej w Nicei, która
będzie częścią europejskiego prawa konstytucyjnego. Mowa jest w nim o
prawie każdej osoby do posiadania własności "nabytej zgodnie z prawem".
Taki zwrot zachęca do sporu nad jego interpretacją, twierdzi Hambura,
który szczegółowo przedstawia ten problem w najnowszym wydaniu pisma
polsko-niemieckiego "Dialog". Rzecz w tym, że tę samą własność
wysiedlonych, położoną dzisiaj bezspornie na obszarze Polski, chroni
zarówno artykuł 14. Konstytucji RFN, jak i artykuł 21. Konstytucji
Rzeczypospolitej. Adwokat nie wyklucza, że sprawy dotyczące własności na
byłych obszarach niemieckich znajdą się wkrótce na wokandzie
Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu.
Po rozszerzeniu UE wysiedleni mogą także spróbować
występować z pozwami odszkodowawczymi do sądów polskich. Wśród
imponującej liczby 110 tysięcy niemieckich adwokatów zawzięcie
walczących o klientów znajdzie się sporo takich, którzy podejmą się
takich spraw. Tym bardziej że już wkrótce będą mogli swobodnie
występować w roli doradcy lub pełnomocnika procesowego także w Polsce,
kraju członkowskim Unii.
Profesor Blumenwitz uważa jednak, że pozwy
odszkodowawcze trafią przede wszystkim do Trybunału Praw Człowieka w
Strasburgu, jeżeli skarżącym uda się udowodnić, że wnioskodawcy są
dyskryminowani w procesie reprywatyzacji w Polsce. A więc, że nie
uczestniczą w restytucji mienia w takim stopniu jak Żydzi czy Kościół
katolicki. W jego opinii prezydent Aleksander Kwaśniewski dobrze
wiedział, co robi, zgłaszając weto wobec ustawy reprywatyzacyjnej, gdyż
jej konsekwencją mogłoby być powstanie nierównego traktowania
pozbawionych własności osób lub ich spadkobierców.
Zdaniem Blumenwitza można sobie także wyobrazić
złożenie pozwów odszkodowawczych w sądach amerykańskich przeciwko
polskim przedsiębiorstwom, jeżeli wnioskodawcy zdołają dowieść, że firmy
te przejęły ich własność. Precedens już istnieje - chodzi o pewną firmę
ubezpieczeniową, która działała w Czechosłowacji.
Wysiedleni są cierpliwi
Prawne możliwości dochodzenia roszczeń
odszkodowawczych nie oznaczają automatycznie ich zaspokojenia.
- Gdybym była polskim rządem, rozwiązałabym sprawę
odszkodowań we własnym interesie przed wstąpieniem do Unii - ostrzega
Erika Steinbach. Wysiedleni czekają. Tak samo czekali przez lata
właściciele mienia pozostawionego w byłej NRD. Po zjednoczeniu nic nie
stało na przeszkodzie do jego odzyskania. Nie jest więc całkowicie
bezsensowne twierdzenie, że podobną rolę odegrać może wejście Polski do
Unii. Należy jednak wykluczyć kłopoty ze strony niemieckiego rządu -
wyraźnie podkreślił to kanclerz Gerhard Schr?der przy okazji 50.
rocznicy podpisania Karty Niemieckich Wypędzonych. Chodzi wyłącznie o
indywidualnych obywateli Niemiec, którzy coraz częściej pojawiają się w
kancelariach adwokackich i składają zlecenia sprawdzenia ksiąg
wieczystych w Polsce. To o czymś świadczy. Do tej pory wysiedleni nie
podejmowali działań proceduralnych, wiedząc doskonale, że skazane są na
niepowodzenie.
Niemiecki adwokat Andrzej Remin w wieloletniej
praktyce spotkał się zaledwie z kilkoma przypadkami żądania przez
obywateli niemieckich pochodzących ze Śląska zwrotu swej własności. - Z
powodu przedawnienia roszczenia te skazane były z góry na niepowodzenie
- mówi Remin. Przypomina, że w sprawach odszkodowań dla robotników
przymusowych w Trzeciej Rzeszy także nie było podstaw prawnych uzyskania
odszkodowań, a jednak ofiary je dostały. Niemcy nie ustają w
podkreślaniu, że odszkodowania nie były zadośćuczynieniem za cierpienia,
lecz moralnym gestem i znakiem dobrej woli.
Co robić?
Wśród znawców zagadnienia przeważają opinie, że
problem własności osób wysiedlonych trzeba jakoś rozwiązać. Marek
Cichocki zastanawia się, czy gestem dobrej woli ze strony polskiej nie
byłaby zgoda na utworzenie Fundacji Berlinki, polsko-niemieckiej
instytucji, która stałaby się właścicielem części bezcennych zbiorów
Biblioteki Pruskiej, przechowywanych w Bibliotece Uniwersytetu
Jagiellońskiego w Krakowie. Gest taki musiałby jednak być powiązany z
nowym traktatem, w którym zarówno Polska, jak i Niemcy potwierdziliby
wyraźnie, że nie mają względem siebie żadnych roszczeń.
Profesor Bogdan Koszel z Instytutu Zachodniego w
Poznaniu proponuje swego rodzaju opcję zerową - zawarcie porozumienia w
sprawie wzajemnego zrzeczenia się przez Polskę i Niemcy wszelkich
roszczeń materialnych. Wychodzi on z założenia, że suma strat
poniesionych w czasie wojny przez Polskę rekompensuje wszelkie straty
materialne strony niemieckiej na ziemiach polskich. W tym wypadku obecny
status Berlinki nie uległby zmianie.
Na gruncie prawnym odrzuca takie rozwiązanie znany
specjalista z dziedziny prawa międzynarodowego profesor Gilbert G?rnick
z uniwersytetu w Marburgu. Zwraca on uwagę, że ewentualne zrzeczenie się
przez rząd niemiecki roszczeń majątkowych w imieniu obywateli
umożliwiłoby wysiedlonym skierowanie pozwów pod adresem władz
niemieckich. - Żaden niemiecki rząd nie może sobie na to pozwolić -
twierdzi Markus Meckel, przewodniczący polsko-niemieckiej grupy
parlamentarnej w Bundestagu.
Nie brak jednak opinii, że sprawę tę można by
rozwiązać na podobnej zasadzie, jak zrobił rząd USA w sprawach pozwów
byłych robotników przymusowych, czyli wysłania do sądów rekomendacji z
prośbą o oddalenie wniosków odszkodowawczych, gdyż ich rozpatrywanie nie
leży w interesie państwa. To jednak rozwiązanie mało prawdopodobne.
Adwokat Hambura jest zdania, że państwo niemieckie
mogłoby skutecznie bronić się przed roszczeniami wysiedlonych. Dowodzi,
że otrzymali oni już odszkodowania w różnej postaci - zapomóg, ulg
podatkowych i innych świadczeń. Niemcy miałyby więc wyjście.
Co zrobi jednak Polska, tkwiąca w przekonaniu, że ze
strony wysiedlonych nic nam już realnie nie grozi? Nawet jeżeli tak
jest, to czy całe zamieszanie wokół ich byłych majątków i przewidywanych
batalii prawnych nie zmieni nastrojów w Polsce? I czy nie pojawią się
kłopoty z uzyskaniem akceptacji większości narodu dla członkostwa w
Unii, w której "na polską własność czyhają niepoprawni Niemcy".