Poprawka z historii

Poprawka z historii

Rzeczpospolita 25.09.99 Nr 225

W dniach 15-18 września odbywał się we Wrocławiu XVI Powszechny Zjazd Historyków Polskich. Jednymi z jego głównych celów były, jak głosiła odezwa zjazdowa, próba oceny drogi dziejowej Polski i Polaków w mijającym tysiącleciu oraz ukazanie najważniejszych przełomów w dziejach Polski, ich przyczyn i konsekwencji. Dyskutowano o wyzwaniach, przed jakimi staje dziś polska nauka historyczna, wolna od realizowania narzuconych zadań ideologicznych i politycznych. Szczególną uwagę poświęcono dziejom Śląska. Poniżej publikujemy refleksje Janusza Majcherka dotyczące dotychczasowego i nowego spojrzenia na nasze dzieje.

JANUSZ A. MAJCHEREK

"Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki" - stwierdził ponad sto dwadzieścia lat temu Józef Szujski, jeden z twórców krakowskiej szkoły historycznej i konstatacja ta jest również dziś ważną przestrogą, którą trzeba brać pod uwagę, patrząc na III Rzeczpospolitą w kontekście dziejowym. Popularna, a także oficjalna, szkolno-podręcznikowa historiografia polska wciąż tymczasem powiela liczne schematy i stereotypy, ukształtowane jeszcze w dobie rozbiorowej "ku pokrzepieniu serc" oraz w okresie komunistycznej propagandy - dla stworzenia zastępczej legitymizacji ówczesnej władzy i uzasadnienia jej podporządkowania interesom Kremla. Świadomość historyczna współczesnych Polaków jest nimi przesycona.

Polska historiografia popularna i potoczna wizja rodzimej historii jest generalnie heroiczno-martyrologiczna: wyolbrzymia i apoteozuje osiągnięcia Polaków, zwłaszcza ich cnoty wojenne, a przyczyn klęsk i niepowodzeń upatruje w ingerencji lub agresji sił i czynników zewnętrznych, czyniąc z naszych przodków ofiary obcych knowań i wyzysku. Narodowa historiografia często jest narodową hagiografią. Tak spisują zaś i kultywują swoją wizję historii społeczeństwa słabe i zakompleksione, szukające w legendarnych dziejach pociechy i rekompensaty za niepowodzenia w realnej polityce bieżącej. Od 10 lat Polacy takich historycznych protez nie potrzebują, sukcesy przeprowadzanej w tym czasie transformacji i przebudowy państwa dezaktualizują potrzebę odwoływania się do minionej chwały dla poprawy zbiorowego samopoczucia. Najlepiej więc te zużyte i bezużyteczne protezy odrzucić, zanim zaczniemy się o nie potykać i przewracać.

Zaczynając od prehistorii

Współczesne badania historyczno-archeologiczne, a także językoznawcze, etnograficzne i inne, coraz silniej podważają teorię autochtoniczności Słowian w dorzeczu Wisły i Odry. Przeciwnie: pojawia się coraz więcej argumentów na rzecz hipotezy, że przybyli tu oni, wraz z kolejną falą wędrówek ludów, mniej więcej w połowie I tysiąclecia. Obecne terytorium Polski było w stuleciach poprzedzających powstanie państwa polskiego zamieszkiwane przez rozmaite grupy wędrownych lub częściowo osiadłych Scytów, Celtów, Gotów i wreszcie Słowian. Wykopaliska archeologiczne nie pozwalają na przypisywanie większości odkrytych na terenie Polski zabytków kultury materialnej, w tym z kręgu tzw. kultury łużyckiej, genealogii "prasłowiańskiej tym bardziej "prapolskiej".

Płyną z tych odkryć co najmniej dwa wnioski, istotne dla autoidentyfikacji współczesnych Polaków: nie można określić mieszkańców wczesnej monarchii piastowskiej, a więc i ich późniejszych potomków, według jednoznacznych kryteriów przynależności etnicznej, autochtoniczności oraz tożsamości kulturowej. Wszyscy są na ziemiach obecnej Polski przybyszami, przodkowie jednych osiedlili się tu jedynie wcześniej, innych nieco później, mieszając się następnie i oddziałując wzajemnie na siebie. Wszelki podział "swoi - obcy" jest, w świetle kryteriów historycznych, co najmniej wątpliwy, a rozpatrywanie historii Polski z punktu widzenia narodowego co najmniej dyskusyjne.

Pierwszy historyk Polski był zresztą także przybyszem, prawdopodobnie z Galii, rodzina największego polskiego uczonego przybyła zapewne z Niemiec, ojciec największego polskiego kompozytora narodowego z Alzacji, przodkowie największego polskiego malarza historyczno-narodowego z Czech, a największy polski poeta wywodził się z rodziny białorusko-litewskiej - być może po części żydowskiej. Pochodzenie czy przynależność etniczno-narodowa zasłużonych postaci są dla dziejów Polski i jej kulturowej tożsamości bez większego znaczenia. Powinno to mieć także wpływ na traktowanie dawnych i nowych przybyszy przez dotychczasowych i obecnych mieszkańców Polski.

Akces do cywilizacji

Polska dołączyła do cywilizacji zachodniej jako jeden z ostatnich krajów europejskich, później nie tylko od wszystkich romańskich i większości germańskich, ale także wielu słowiańskich. Wstępowała do niej praktycznie bez żadnego rodzimego dorobku w zakresie kultury materialnej i duchowej, prawie wszystko w tym zakresie przejmując z zewnątrz. Snute przez Pawła Jasienicę wywody o bogatym "podglebiu" prasłowiańskim czy wczesnopiastowskim są bezpodstawne, jak legendy tworzone przez Wincentego Kadłubka. Nawet dość prymitywna osada koło Biskupina nie była wcale słowiańską.

Dzisiejsza nauka mówi wręcz o "rewolucji polańskiej", w toku której wczesnopiastowscy władcy (głównie Mieszko I) narzucali podbijanym kolejno plemionom nowe wzory i reguły życia, przejęte i zaprowadzane wraz z chrześcijaństwem. W XI wieku wywołało to gwałtowną reakcję ("kontrrewolucję") pogańską, o charakterze ludowego buntu. Nowi administratorzy i zarządcy świeccy i kościelni byli, poza samym władcą, cudzoziemcami i krzewili zachodnie wzorce na dość jałowej glebie, przy dużym oporze ludności miejscowej.

Jeśli więc ktoś zapewnia z emfazą, że "Polska zawsze należała do cywilizacji zachodniej i chrześcijańskiej", to jest to prawdą tylko w tym sensie, że innej nie wytworzyła i nie znała, dopóki tej sobie nie przyswoiła, często pod przymusem. Polska nie stanowiła natomiast integralnej części tej cywilizacji, bowiem wytworzyła się ona i z powodzeniem funkcjonowała przez stulecia bez niej. Ostatnie półwiecze pokazało, że nadal jest to możliwe.

To wskazuje, kto może być największym beneficjentem obecnej europejskiej integracji, choć tym razem przymusu ze strony władców nie ma i akces do tej cywilizacji jest całkowicie dobrowolny. Kto się go wyrzeka lub próbuje udaremnić, ten staje w roli porównywalnej do buntowników pogańskich z początków państwa polskiego, niezależnie od tego, z jakim zapałem powołuje się na chrześcijańską inspirację.

Krzyżacy w innym świetle

Prawie połowa polskich dziejów to okres jednostronnej recepcji i adaptacji wzorów kulturowych i standardów cywilizacyjnych z zewnątrz, głównie z zachodu, a częściowo z wyżej rozwiniętego południa (Czechy, Węgry). Konstatacja ta wymaga nowego spojrzenia na dzieje polskiego średniowiecza, w tym na kluczowy problem ówczesnych stosunków zagranicznych, czyli konflikt z zakonem krzyżackim.

Jest to jeden z najsilniej w polskiej ikonografii zmistyfikowanych i propagandowo wyeksploatowanych okresów i motywów historycznych. Film "Krzyżacy" i obraz "Bitwa pod Grunwaldem" nie tylko są znane przez wszystkich Polaków, ale należą do najsilniej utrwalonych wzorców ich zbiorowej autoidentyfikacji historycznej. Trzeba więc wreszcie powiedzieć, że książka Sienkiewicza i obraz Matejki są dziełami czysto propagandowymi, a film Aleksandra Forda to przykład utrzymanej w heroiczno-martyrologicznej tonacji kinematografii nacjonalistycznej, propagowanej w czasach komunistycznych we wszystkich krajach bloku (np. rumuński film "Waleczni przeciw rzymskim legionom" o heroiczno-martyrologicznej historii protorumuńskich Daków) oraz poza nim (serbskie filmy o Kosowym Polu), a zapoczątkowanej w Związku Sowieckim takimi filmami, jak "Aleksander Newski" (o pogromcy Krzyżaków!), jawnie lub kryptostalinowskimi.

Krzyżacy byli w średniowieczu emisariuszami owej cywilizacji zachodniej i chrześcijańskiej, której odwiecznymi uczestnikami się mianujemy. Nie tylko założyli i zorganizowali (poprzez lokacje) znaczną liczbę miast i osad na obecnym terytorium Polski, pozostawiając zamki, grody i rozwiniętą infrastrukturę, ale także m.in. spisali najstarsze normy polskiego prawa zwyczajowego (tzw. zwód prawa polskiego) w czasie, gdy sami Polacy nie byli jeszcze do tego zdolni. Przemoc, jaką się posługiwali, należała do ówczesnych metod ewangelizacyjnych (krucjaty!) i mieściła się zupełnie w obyczajowych i politycznych standardach epoki, od których bynajmniej nie odbiegali Piastowicze.

Bez zrozumienia kulturotwórczej roli Krzyżaków i uwzględnienia wysokich standardów cywilizacyjnych przez nich szerzonych, nie sposób wyjaśnić, na przykład, dlaczego ich stukilkudziesięcioletnie panowanie w Gdańsku i Prusach Królewskich pozostawiło tam trwałą dominację niemczyzny, mimo późniejszych ponad trzech stuleci przynależności do Polski. Dla wytłumaczenia podobnych zjawisk przywołuje się więc jakiś rzekomy odwieczny "Drang nach Osten", wymyślony przez niemieckich propagandzistów w XIX wieku. Konflikt polsko-krzyżacki był jednym z licznych wówczas antagonizmów między świeckimi a kościelnymi organizacjami feudalnymi. Szwedzi swoim najazdem w XVII w. uczynili Polsce nieporównanie więcej szkód i zniszczeń, ale nikt tego ich dzisiejszym potomkom nie wypomina. Bracia Zakonu Najświętszej Marii Panny, żyjący w celibacie, potomków zaś przecież nie zostawili w ogóle.

Różne dystanse

W X wieku, zgłaszając aspiracje przynależności do cywilizacji zachodniej, Polska była opóźniona wobec niej o ponad tysiąc lat i nadrabianie tych zaległości zajęło jej pół tysiąclecia. Po półwieczu komunistycznej izolacji mamy szanse odrobić dystans w ciągu ćwierćwiecza, a więc w okresie jednej generacji. Trzeba tylko chcieć śmiało czerpać z dorobku innych, a nie izolować się i łudzić, że sami wszystko wymyślimy, odrzucając wzorce przychodzące z Zachodu jako zagrożenie dla jakiegoś, rzekomo bezcennego, dorobku własnego.

Od czasów średniowiecznych utrzymuje się i pogłębia dystans cywilizacyjny między zachodnimi a wschodnimi prowincjami Polski. To pokazuje, skąd przez ostatnie tysiąclecie szły ożywcze tendencje i nakazuje umacniać je na tyle, by mogły dotrzeć do wschodnich granic, a nawet je przekraczać.

Na odwrót

Za największy, a jednocześnie najbardziej chwalebny element polskiego dorobku, stanowiący najcenniejszy nasz wkład w cywilizację zachodnią, wymienia się w Polsce często tradycje tutejszej tolerancji. Szkopuł w tym, że świat nie tylko nic o nich nie wie, ale ze współczesnymi Polakami kojarzy wiele innych cech, lecz akurat nie tę.

Przedrozbiorowa Rzeczpospolita była państwem wieloetnicznym i wielokulturowym, a władcy chętnie czynili się opiekunami różnych mniejszościowych grup ludności, narażonych na dominację katolickiej szlachty. W okresie renesansu i reformacji postawa ta upowszechniła się, przynosząc w efekcie sławny akt tolerancyjny Konfederacji Warszawskiej z 1573 r. Jest on zwykle (i słusznie) przeciwstawiany niemal równoczesnej nocy św. Bartłomieja oraz późniejszej wojnie trzydziestoletniej, w której Europejczycy wyrzynali się z powodu różnic religijnych (o wiele ważniejszych wówczas niż etniczne).

Szkopuł jednak w tym, że po pokoju westfalskim w Europie prześladowania religijne stopniowo ustają, a niedługo potem ("List o tolerancji" Johna Locke'a z 1689 r.) następuje szybki wzrost tolerancji i praw obywatelskich w zachodnich społeczeństwach.

W Polsce zaś, po zwycięstwie kontrreformacji, dzieje się dokładnie przeciwnie: w 1596 - Kościół katolicki odmawia równouprawnienia (m.in. wejścia do Senatu) biskupom unickim; 1658 - następuje wygnanie Braci Polskich i Czeskich; 1668 - administracyjny zakaz odstępstwa od religii katolickiej; 1673 - pozbawienie niekatolików dostępu do nobilitacji i indygenatu; 1717 - zakaz budowy i odbudowy świątyń protestanckich; 1718 - usunięcie ostatniego posła kalwińskiego z Sejmu; 1733 - pozbawienie niekatolików większości praw obywatelskich...

Różnice w stosunku do krajów Zachodu pogłębiały się więc w dwójnasób, bo w Polsce przebiegały procesy przeciwne niż tam. Mocarstwa rozbiorowe użyły zagrożonych praw mniejszości wyznaniowych jako pretekstu do swojej brutalnej ingerencji w sprawy polskie. Nie musiały go jednak, niestety, wymyślać.

Tymczasem wielu współczesnych Polaków i katolików ma za złe Żydom, Ukraińcom, unitom czy prawosławnym ich rzekomą niewdzięczność za naszą dawną tolerancję, czyniąc z tego kolejny pretekst do nietolerancji obecnej.

Pułapki nacjonalizmu

Dzieje okresu rozbiorowego są w historiografii polskiej na ogół ujmowane w szerokim kontekście procesów tzw. odrodzenia narodowego, czyli opanowywania świadomości dawnych mieszkańców Rzeczypospolitej przez poczucie tożsamości, określanej według kryteriów etnicznych. Procesy te są przedstawiane jako "narodotwórcze", a zatem pozytywne i korzystne z punktu widzenia polskiego interesu.

W istocie natomiast, będąc częścią szerszej tendencji do rozbudzania nacjonalizmów, interesom Polski niosły wiele zagrożeń. Po pierwsze, uniemożliwiały odrodzenie Rzeczypospolitej w kształcie przedrozbiorowym, bowiem znaczną część jej dawnego terytorium zamieszkiwała ludność etnicznie "obca". Po drugie, narodowe partykularyzmy skazywały na konflikty z prawie wszystkimi nacjami sąsiednimi, w których rodziły się takie same, a więc konkurencyjne aspiracje i dążenia. Po trzecie, rozbudzone wówczas nacjonalizmy przyniosły w rezultacie krwawe wojny, masowe eksterminacje i czystki etniczne. Nie można tego wszystkiego ignorować i wciąż postrzegać rodzimej historii w kategoriach wzrostu lub osłabienia siły ducha narodowego, pomijając lub pomniejszając inne aspekty życia zbiorowego.

To prawda, że nie Polacy wymyślili nacjonalizm, ale ochoczo go przyjęli. Rozpowszechnienie się ideologii nacjonalistycznych przyniosło Polakom więcej szkód i tragedii, niż sukcesów i pomyślności, ale im hołdowali i wielu z nich nadal uparcie hołduje ich rodzimej odmianie. W jej imię wyrządzili wiele krzywd innym, ale nie chcą się do tego przyznać i wyciągać stąd wniosków, przerzucając winy na cudze barki.

Manowce polonocentryzmu

Wpływa to na sposób postrzegania i interpretowania okoliczności, jakie towarzyszyły odzyskiwaniu przez Polskę niepodległości po I wojnie światowej i do dziś budzą podejrzane emocje.

Należą do nich walki zbrojne z Ukraińcami w Galicji Wschodniej i z Niemcami na Śląsku. Wielu Polakom trudno jest do dziś zrozumieć, że powstańcy śląscy, pragnący przyłączenia tej prowincji do Polski, mieli za przeciwników obrońców jej przynależności do Niemiec, a we Lwowie zwolennicy polskości miasta starli się ze zwolennikami jego ukraińskości. Amfiteatralny pomnik czynu powstańczego na Górze św. Anny został po II wojnie światowej wzniesiony na miejscu wysadzonego w powietrze podobnego monumentu, wybudowanego tam przez Niemców dla upamiętnienia ich wcześniejszego panowania na tych ziemiach. Polacy domagają się od Ukraińców zgody na rekonstrukcję triumfalistycznego (dominującym elementem architektonicznym są łuki triumfalne) cmentarza polskich ofiar walk o Lwów oraz żądają umieszczenia tablicy sugerującej, że zginęli oni w obronie polskiej niepodległości, co rozmija się z prawdą (w walkach o Lwów nie decydowała się niepodległość Polski, lecz przynależność do niej tego miasta). Próbuje się więc narzucić Ukraińcom taką wizję historii, według której byli oni wrogami polskiej niepodległości, co zrównywałoby ich z bolszewikami, idącymi na Warszawę w 1920 r. Czy to tak trudno zrozumieć, że we Lwowie walczyli ze sobą polscy i ukraińscy patrioci, co stanowiło wielką tragedię dla nich i powinno stanowić przestrogę dla ich potomnych?

To z kompletnego pomieszania faktów i pojęć historycznych rodzi się przekonanie, że Lwów i Wrocław, Wilno i Gdańsk są równie i odwiecznie polskie.

Zauroczenie ideą państwa narodowego doprowadziło po II wojnie światowej do gloryfikacji monoetniczności społeczeństwa oraz aprobatywnego konstatowania braku w PRL znaczących mniejszości i związanych z nimi problemów. Poglądy takie głosili, jeszcze całkiem niedawno, także niektórzy przedstawiciele antykomunistycznej opozycji. Jest to, oględnie mówiąc, bulwersujące, jeśli zważyć, w jakich okolicznościach mniejszości narodowe z polskiego społeczeństwa zostały wyeliminowane (holocaust, oderwanie wschodnich kresów Rzeczypospolitej, wypędzenie ludności z przyłączonych ziem zachodnich i północnych). Współczesne państwo i społeczeństwo polskie kształtowało się w toku procesów podobnych do tych, jakie są powszechnie potępiane, gdy zdarzają się obecnie, choćby na Bałkanach. Nie zostały one przez Polaków zawinione (Żydów wymordowali naziści, wschodnie kresy najechali sowieci, o przesunięciu granic i wysiedleniach zdecydowali alianci), ale mieli udział bądź w ich przeprowadzaniu, bądź w ich rezultatach.

Martyrologiczno-heroiczna wizja własnej historii przesłania Polakom niemal zupełnie przykre fakty z przeszłości, utrwala antagonizmy wobec sąsiadów oraz utrudnia porzucenie roli ofiary i odegranie aktywnej, konstruktywnej roli w procesie budowania europejskiej jedności i tożsamości.

Janusz A. Majcherek