Jedenaste przykazanie

Jedenaste przykazanie: zachowaj czystość

Latem 1983 r. Kazimierz Kutz pisze w Prusowie scenariusz filmu "Na straży swojej stać będę". Tytuł do historii katowickich konspiratorów z czasów II wojny światowej znajduje w Biblii. Dziewczynę, która zdradza kolegów, zagra żona Iwona; matkę, która obroni syna przed aresztowaniem - Marta Straszna (niegdyś ślusarz w hucie w Siemianowicach).

Film wywołuje mały skandal - w jednej ze scen prawie 70-letnia Marta Straszna nago otwiera drzwi gestapowcom, którzy przyszli po jej syna.

Iwona Świętochowska: - Pani Marta bardzo to przeżywała. Wytłumaczyłam jej, żeby skupiała się na słowach, nie na swojej nagości. Gdy zobaczyłam film, pomyślałam, że to najpiękniejsza scena - nagość starej kobiety ratuje życie młodych ludzi. Moje nagie ciało, ciało młodej kobiety, niszczy je. Jeśli ktoś poczuł się obrażony tą jej nagością, to znaczy, że nic nie zrozumiał z tego filmu.

- Marta Straszna miała w sobie energię, która pozwoliła jej przekraczać granice własnych możliwości. To droga do poznania siebie, do szczęścia. Straszna była szczęśliwa - mówi Kutz.

Tadeusz Sobolewski, krytyk filmowy: - To najpiękniejszy w polskim kinie obraz starej kobiety. W jej nagości jest pierwotna świętość.

Kazimierz jako pierwszy w rodzinie poszedł do gimnazjum i jako pierwszy stracił wiarę. - Po wojnie mój świat pękł. Nie było w nim miejsca na Boga.

To babcia Anna Kamińska - choć bardzo religijna - ku zaskoczeniu rodziny pierwsza uznała, że to ofiara złożona w zamian za talent. Napełniła kieliszek winem i podała osiemnastoletniemu wówczas Kutzowi. - Już ci wszystko w życiu wymodliłam - powiedziała.

- Pozwoliła mi być wolnym człowiekiem - mówi Kutz. - To Kościół wpoił Ślązakom dupowatość, to księża wmówili ludziom, że mają być skromni i że nie wolno im się wychylać.

W 1997 r. Kutz napisał w felietonie w "Dzienniku Zachodnim": "Edukacja na Śląsku jest ważniejsza od modlitwy". Na religijnym Śląsku zawrzało: heretyk, ateista, lumpenproletariusz z familoków...

Oliwy do ognia dolał sam Kutz - powiedział, że papież to Wielki Showman. - Ja to powiedziałem z szacunkiem - tłumaczył później. - Każdy ksiądz musi być aktorem. Ten papież przejdzie do historii jako ten, który z wielkim talentem wykorzystał nowoczesne środki przekazu.

Kilka miesięcy później Kutz na znak protestu przeciwko mianowaniu świeckiej zakonnicy Krystyny Czuby z Radia Maryja przewodniczącą sejmowej Komisji Kultury i Środków Masowego Przekazu - zrezygnował z udziału w pracach komisji. - Przecież nie mogę pracować pod nią - mówił o Czubie (przeciwniczce m.in. serialu "Boża podszewka", programu "Randka w ciemno" i arcybiskupa Józefa Życińskiego).

Na zdjęciu z rodzinnego albumu Kutz niesie córkę do chrztu: - Nie mam nic do Kościoła. Nienawidzę tylko złego kapłaństwa. Razi mnie triumfalizm Kościoła, wybujała teatralność - to nie ma nic wspólnego z wiarą. To ja jestem chrześcijaninem, głębokim chrześcijaninem pogańskim.

Górnośląski biskup Damian Zimoń lubi Kutza: - Jest kontrowersyjny, bo wiele spraw stawia na ostrzu noża. Ale ma wiele racji. Bardzo mi się podoba jego stosunek do matki, bardzo katolickiej Ślązaczki; pięknie opowiadał mi o jej pogrzebie.

W "Śmierci jak kromka chleba" - filmie o górnikach z kopalni Wujek zabitych 16 grudnia 81 r. - Ksiądz (Jerzy Radziwiłowicz) odprawia mszę podczas strajku. Błogosławi górników (potem okaże się, że dziewięciu z nich przygotował na śmierć). - Zło pojmie swój sens - obiecuje kapłan, a górnicy mu wierzą. Inżynier Miodek (Janusz Gajos) tłumaczy, dlaczego przyszedł do strajkujących: - Jestem stary katolik i wiem, co to jest 10 przykazań.

Na ścianie w szatni napisy "Zachowaj czystość" i "Nie pal".

"Śmierć jak kromka chleba" to ulubiony film biskupa Zimonia: - Robotnicy walczą o godność, a wspiera ich kapłan. Gdyby go nie było, krwi polałoby się więcej. To bardzo prawdziwy obraz śląskiego księdza.



Kutz: - Śląski Kościół mi odpowiada najbardziej ze wszystkich, które znam. Taki Kościół społeczny, ludowy, wywodzący się z ludzi pracy. W nim zachowała się polskość - obyczaj, kultura, język. Księża nie robili tego demonstracyjnie, nie manifestowali przywiązania do Polski, bo jej tam przecież nie było. Oni pomagali ludziom zachować swoją godność - walczyli z alkoholizmem, organizowali życie kulturalne, popierali działalność różnych świeckich instytucji. Ten Kościół zawsze był opiekunem ludzi biednych. Dzisiaj arcybiskup Damian Zimoń, syn sztygara, goni swoich księży, żeby zajmowali się bezrobotnymi, i to jest naturalna kontynuacja tradycji.

Kilar: - Dla mnie ważne są formy: różaniec, msza. Kazik udaje agnostyka, ateistę, ale żyje w taki sposób, że nie wiem, kto ma większe szanse na zbawienie: ja, taki formalista, czy on - udający ateistę.


Gdzie są ci Polacy?

W 1997 r. grupa Ślązaków postanowiła założyć stowarzyszenie mniejszości i zażądała uznania odrębnej, śląskiej narodowości. W warszawskiej kawiarni Czytelnik przy Wiejskiej Kutz spotkał Tadeusza Konwickiego i Henryka Berezę: - A ty kim jesteś? - zapytał Konwicki.

- Jasne, że Ślązakiem - odpowiedział Kutz.

- To ja też chcę być Ślązakiem - wyznał Bereza.

Danucie Lubinie-Cipińskiej, śląskiej dziennikarce, opowiedział historię, która przydarzyła mu się w latach 60.: "Byłem kiedyś w towarzystwie Konwickiego, Dygata, Holoubka. I w pewnym momencie Stasiu [Dygat - przyp. AK] mówi: >Kurwa, gdzie są ci Polacy?<. Bo jeden z nas był z Litwy, drugi z Francji, trzeci z Czechosłowacji, czwarty ze Śląska".

W 2001 r zobaczył w programie "Big Brother" Klaudiusza Sevkovica - trzydziestolatka urodzonego w Siemianowicach Śląskich, mieszkającego w Niemczech, a ożenionego z Angielką. - Jestem Polakiem ze Śląska - stwierdził łysy idol nastolatek.

Kutz: - Ten facet nie ma problemów z określeniem swojej tożsamości. On jest labilny narodowo. A labilność to ten pragmatyzm, który pozwolił Ślązakom pozostać przy Polsce. Teraz Śląsk wraca do połowy XIX w. - wtedy nie było tych wszystkich paskudztw narodowościowych, a była wielokulturowość.

- Jeśli ktoś żąda uznania mniejszości śląskiej, to chce, by na Śląsku była autonomia. A to nie jest dobre dla państwa polskiego - mówił w 1997 r. ówczesny katowicki wojewoda Eugeniusz Ciszak.

Kutz jest zwolennikiem autonomii. - To powrót do czasów piastowskich, czyli do dzielnic. Rządzenie samorządami, domaganie się praw i własna, śląska organizacja. Ale Polacy tego nie rozumieją. Komuniści nauczyli ich, że autonomia to dzielenie się. Boją się rozpadu państwa. Przyzwyczaili się do trzymania Ślązaków za mordę i uważają, że tak ma być wiecznie.

Jacek Wódz, socjolog, dyrektor Międzynarodowej Szkoły Nauk Politycznych przy Uniwersytecie Śląskim w Katowicach: - Śląsk ogranicza Kutza. Kutz świetnie poradził sobie z nim jako artysta, nie radzi sobie jako polityk. Jego opinie dotyczące Polski, świata, kultury, wypowiadane w prasie centralnej, są mi bardzo bliskie. Prezentuje się jako światły człowiek ze Śląska. Ale nie rozumiem Kutza, który wypowiada się w prasie regionalnej. To człowiek, który jakby zapomniał o wszystkich swoich zaletach intelektualnych, w którym odzywają się strasznie proste kompleksy społeczne, który definiuje śląskość w kategorii kompleksu, lepszości albo gorszości - tak jakby nie można było być po prostu normalnym. No bo dlaczego Ślązak ma być lepszy od gorola?

Cztery lata temu, podczas wyborów parlamentarnych, na Kutza oddało głos pół miliona ludzi na Śląsku. Kampanię prowadził wspólnie z Leszkiem Balcerowiczem (92 tysiące głosów). Na plakatach - w sportowych kurtach, na tle zamglonych Katowic - razem zachęcali do głosowania na Unię Wolności.

Na konwencji wyborczej Unii w Katowicach Kutz mówił: - Będę wściekłym psem łańcuchowym w sprawach Śląska, korzystając z własnej wiedzy jak i niewyparzonej gęby. Jeśli będzie trzeba, będę stosował widowiskowe środki, może nawet przebiję Rejtana.

Reżyserował Balcerowicza. Uczył go, jak patrzeć w obiektyw, co robić z rękami, pokazywał, która kamera jest najważniejsza. Namówił, by profesor przywiózł na Śląsk żonę.

Leszek Balcerowicz:: - Polityk to ktoś, kto kieruje się dobrem publicznym. W tym sensie Kutz jest żywym dowodem, że artysta może stać się politykiem. Nie znam drugiego takiego przypadku. Podczas kampanii był świetnie zorganizowany, poukładany jak reżyser na planie filmowym.

Kutz przez kilka lat traktował Sejm jak poligon dla doświadczeń reżysera. - Senat to zoo. Są tam różni ludzie, dziwne sprawy, rzeczy dzieją się wbrew naturze - to bardzo ciekawe dla reżysera, który żyje przecież z podglądania świata, poznawania, obserwowania.


Odchody Poznaniaków nie są ważniejsze od zdrowia Ślązaków

Czasem Kutz wychodzi w trakcie obrad Senatu: - Ale najczęściej się śmieję, bo to jest kabaret. Jak można dyskutować kilka godzin o konkordacie, gdy wiadomo, że wszystko jest przesądzone i trzeba by w kilka minut przegłosować uchwałę.

Kilka razy się zacietrzewił - raz, gdy Janusz Okrzesik (UW) postulował przyłączenie Bielska do województwa małopolskiego, drugi raz, gdy Wojciech Kruk (wtedy z Unii Wolności, dziś z Platformy Obywatelskiej), jubiler z Poznania, zażądał przekazania pieniędzy przeznaczonych na dokończenie oczyszczalni w śląskich Dziećkowicach na budowę oczyszczalni w Poznaniu. - Nie może być tak, żeby odchody Poznaniaków były ważniejsze niż zdrowie Ślązaków - powiedział.

I zaapelował, by Ślązacy nie kupowali biżuterii w sklepach sieci Kruk.


Do dziś ani Okrzesik, ani Kruk nie kłaniają się Kutzowi.

- To, że się radykalizuję, to sprawa genów i starości - tłumaczy Kutz. - Starość ma swoje prawa, jednym z nich jest prawo do bezkarności. Teraz jeszcze się powstrzymuję, ale wkrótce zacznę mówić, co naprawdę myślę. Nie mam nic do stracenia. Reprezentuję tylko swoje plemię, a to plemię lubi takich, którzy mówią prawdę.


Profesor Wódz ideowo związany jest ze śląskim SLD: - Wcale nie podoba mi się Kutza agresywność. On nie znosi kogokolwiek, kto ma inny pogląd niż on. Z chimerycznego artysty, który ma do tego prawo, przenosi taką postawę do polityki, w której nie ma się do takich zachowań prawa.

W Senacie piątej kadencji Kutz został wybrany na wicemarszałka. Był jedynym politykiem Bloku Senat 2001, którego senatorowie lewicy gotowi byli zaakceptować na tym stanowisku.

- Zawsze miał sympatie lewicowe, ale ponadpartyjne - tłumaczy Elżbieta Baniewicz.


Sam się nie robi dlo piyniyndzy

Od wojewody Jerzego Ziętka Kutz nauczył się kląć, kpić, trzaskać drzwiami i - czasem - grozić. - Ziętek traktował Kutza jak syna, a Kutz Ziętka jak ojca - tłumaczy jeden z byłych śląskich dygnitarzy.

Kutzowi imponowała szybkość działania Ziętka ("Nie macie mieszkania? No to już macie - odprawiał petentów wojewoda"). Cenił też jego idealizm, bo - jak wyznał mu przed laty Ziętek - "Sam się nie robi dlo piyniyndzy, sam się robi z miłości do ludzi" - powiedział kiedyś Kutzowi.

Ziętek był nazywany wojewodą katowickim przez 35 lat. Formalnie był nim jedynie przez kilkanaście miesięcy (od grudnia 1973 do czerwca 1975 roku), resztę czasu przepracował jako przewodniczący wojewódzkiej Rady Narodowej i wiceprzewodniczący. Zdzisław Grudzień wysłał go na emeryturę w 1975 r., w 1985 r. Ziętek umarł. Pochowano go na cmentarzu w centrum Katowic. Obok leży jego córka i syn, niedaleko - Wojciech Korfanty.

Zaraz po pogrzebie Kutz opublikował w "Polityce" artykuł pt. "Człowiek, któremu się udało". Wspomnienie o wojewodzie w rzeczywistości było esejem o fascynującym człowieku - zdrajcy (podczas powstań śląskich Ziętek był zwolennikiem Wojciecha Korfantego, potem przeszedł na stronę Michała Grażyńskiego - śmiertelnego wroga dyktatora), oficerze do spraw politycznych w armii polskiej w ZSRR (sowieccy generałowie - frontowi koledzy - wielokrotnie odwiedzali go w Katowicach), urzędniku, który w tajemnicy przed Warszawą budował w centrum miasta Spodek, a jednocześnie załatwiał drobne problemy zwykłych ludzi: "Żył w stworzonym przez siebie kamuflażu, dzięki któremu żył w poczuciu bezpieczeństwa. Łgał na potęgę, gdy tylko zachodziła potrzeba (...) Był twardy, osobny - zawsze sam ze sobą samym" - pisał Kutz o Ziętku.

Kutz: - Dokonania Ziętka przerastają wszystko, co powstało na Śląsku przez ostatnie 50 lat. To był urzędniczy geniusz. Ci wszyscy partyjni go nienawidzili, bo im się tylko zdawało, że mieli władzę. Tak naprawdę to Ziętek miał władzę - jego uwielbiali ludzie.

Ziętek wymyślił Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie - na pustym polu wybudowano wielohektarowy teren rekreacyjny, Stadion Śląski, Śląskie Centrum Pediatrii, centrum sanatoryjne w Ustroniu.

Kutz stworzył na Śląsku Festiwal Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje", wywalczył samodzielność Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach (dotychczas filii krakowskiej ASP), zorganizował Kongres Kultury na Górnym Śląsku.

- Niech pani napisze, że stworzyłem artystyczny obraz Śląska, a swoją postawą daję przykład cywilnej odwagi, pokazuję, jak być sobą.

Krystyna Klaczkowska, szefowa biura poselskiego: - Pan Kazimierz wierzy, że można rządzić tak jak rządził Ziętek. A przecież to już zupełnie inne państwo, inny ustrój.


Śląsk - piąta strona świata

Iwona Świętochowska ma dziś 44 lata, Kazimierz Kutz - 72.

Ona zrezygnowała z pracy. Wychowuje troje dzieci: 18-letnią Wiktorię, 13-letnią Kamilę i 10-letniego Tymoteusza. Mieszkają w niskich blokach w Wilanowie (w tzw. Zatoce Świń, czyli na osiedlu byłych pereelowskich dygnitarzy, mieszkanie dostali na początku lat 80., tuż po opuszczeniu Śląska). Kutz czasami wpada do domu - gotuje spaghetti, idzie rano po bułki, daje dzieciom kieszonkowe. Jeśli nie zdąży wręczyć im pieniędzy osobiście, zostawia odliczone kupki na kuchennym stole.

- Z Kazikiem się nie jest, z nim się bywa. Można się z nim spotkać, otrzeć o niego w przelocie - mówi Świętochowska. - Ja chodzę wolniej, nigdy bym go nie dogoniła. Z biegiem lat jest coraz młodszy i coraz szybciej biegnie.

Podczas wakacji wyjeżdżają do Prusowa. Tam odwiedzają ich znajomi i pierwszy syn Kazimierza Gabriel, który ze Stanów Zjednoczonych (wyjechał z matką, drugą żoną Kutza) kilka lat temu wrócił do Polski. Mieszka i pracuje w Krakowie.

Kutz po Warszawie jeździ autobusami, a po Polsce pociągami. Ciemne okulary, walkman, książka. Gdy spotykamy się w Czytelniku przy Wiejskiej, okazuje się, że właśnie wrócił z Krakowa, gdzie reżyserował telewizyjną wersję "Wielebnych" Sławomira Mrożka. Za godzinę ma być na kolejnym posiedzeniu Senatu, za kilka dni musi jechać do swojego biura senatorskiego w Katowicach. Filmy? Kutz martwi się, czy znajdzie pieniądze na kolejny. - Film artystyczny jest na śmietniku, więc ja też tam jestem. Teraz robi się filmy, żeby zarabiać. A ja nie jestem człowiekiem konsumpcji.

Marzy o tym, by usiąść za biurkiem i skończyć pisanie "Piątej strony świata" - książki życia, historii swoich dziadków z Bojszów. - Ale zrobię to dopiero wtedy, gdy złapie mnie całkiem starość. Wtedy otworzy się we mnie ta zbiorowa pamięć przodków, przypomnę sobie szczegóły i kolory.


Scena dziesiąta: zawrócony

Prusów, gorące lata 1991 r. Kutz pisze ostatnią scenę filmu o prostym chłopaku z Olkusza, który z karnego członka partii przemienia się w wolnego człowieka. "Zawrócony" to ma być historia jak z Chaplina.

"Budzik zaterkotał, jak nigdy, o 9 godzinie. Tomasz wszedł do łazienki i stanął zaskoczony na widok swojego odbicia w lustrze. Miał rozkwaszony nos, a czarny siniec pod okiem rozprzestrzenił się całą tęczą barw aż po wykrój ust. Był z siebie zadowolony. Uruchomił radyjko. Z głośnika popłynęła transmisja mszy świętej. Nalał do kubka wody, wycisnął pastę do zębów na szczoteczkę, zamoczył ją w kubku i włożył do ust. Nagły ból wykrzywił mu twarz. I tak stanie ten obraz: on z bolesnym grymasem na twarzy, na tle religijnego obrzędu dochodzącego z radia".

Kutz stawia ostatnią kropkę i uśmiecha się zadowolony - trochę lirycznie, trochę szyderczo.

Andrzej Wajda: - Zawrócony to najlepszy film o wolnej Polsce, o zwycięstwie "Solidarności". Nieszczęściem współczesnej, młodej kinematografii jest to, że nie ma w niej takiego twórcy jak Kazimierz Kutz.


Historia nieprawdziwa

- Wajda i Kutz to żywoty równoległe - mówi Jan F. Lewandowski, krytyk filmowy ze Śląska. - Te same korzenie filmowe, podobne doświadczenia. Tylko że jeden ma swoją Polskę, a drugi - swój Górny Śląsk.

W latach 70. 40-letni Kazimierz Kutz oprowadzał po Szopienicach Stanisława Janickiego, dziennikarza, autora "Śląskiej opowieści". To był pierwszy film dokumentalny, jaki nakręcono o Kutzu. - Wyszedłem stąd, odbiłem się jakby od dna - mówił reżyserowi. - Wstydziłem się tego miejsca, nawet brzydziłem, dostawałem boleści brzucha, jak na nie patrzyłem. Bo jest to jedno z najbrzydszych miejsc, jakie można sobie wyobrazić. Ale jednocześnie jest to miejsce najpiękniejsze, takiego nigdzie się nie znajdzie. Kręcę się tutaj, jak w zaklętym kręgu, i wygląda na to, że będzie coraz upiorniej.

- Ślązacy są w pana opowieściach koniunkturalni, za to w filmach heroiczni - zaczepiła kilka lat temu Kutza Lidia Ostałowska, dziennikarka "Gazety Wyborczej"

- A wie pani dlaczego? Bo to zbyt sprasowany "asfalt". Ja często mentalności śląskiej nienawidzę. Jest zbyt niewolnicza, zbyt poddańcza. Ślązacy jakby zatracili instynkt buntu, a ja uważam, że pierwszą powinnością człowieka jest zbuntować się, kiedy trzeba. Robiłem te filmy, żeby im przypomnieć, że nie wypadli krowie spod ogona, że nieraz było ich na to stać.

- Czy życie to dobry materiał na scenariusz filmowy? - zapytałam Kazimierza Kutza.

Przez chwilę milczy. - Każde życie może być materiałem na film. Chyba z wyjątkiem mojego. Ono jest niewiarygodne, wymyślone. Film o mnie to byłaby historia nieprawdziwa. Bajka po prostu.

Po premierze "Paciorków jednego różańca" Augustyn Hallota, aktor-amator, kupił sobie z honorarium za film sztuczną szczękę. Musiał się wyprowadzić z przeznaczonego do rozbiórki fińskiego domku w Katowicach-Bogucicach. Umarł kilka miesięcy później w nowym mieszkaniu w wieżowcu, w katowickich Murckach.