Neue Seite 2

Awantura o kierownika

Na przełomie maja i czerwca gorącego 1968 r. Kutz pisze artykuł do "Ekranu" - "Niech mi wolno będzie pomarzyć" ukazuje się w numerze z 9 czerwca. O czym marzy blisko 40-letni Kutz?

Żeby zmienił się system zarządzania produkcją polskich filmów.

Żeby film był sztuką, nie towarem.

Żeby reżyser mógł dogadywać się z pisarzem bez pośrednictwa kierownika literackiego.

Kutz: "Cały nasz aparat administracyjny (...) nastawiony jest na rzeczy wymierne, a wymierna jest narracja przez historyjkę, fabułę. Nastawiony jest na towar, nie na sztukę (...) Najciekawsze pomysły i scenariusze - aby mieć szanse realizacji - musiały być przeoblekane w opowieści literackie, z przymusową literacką ględźbą. Szła na to ogromna energia piszących, którzy pomniejszali, ugrzeczniali ideę i kształt utworu, aby przyoblec wszystko w literaturę do dobrego czytania".

Tadeusz Konwicki w biografii Kutza: "Niestety, musiałem te słowa odnieść do siebie, bo z kierowników literackich Kazio znał tylko mnie. To mnie dotknęło, tym bardziej że właśnie tak bardzo lubiliśmy go wszyscy. (...) Moczarowcy potrzebowali jakiegoś symbolu w filmie, jakiegoś chrześcijanina skrzywdzonego przez Żydów. Człowieka z ludu, którego wykończyła, czy uniemożliwiła mu karierę warszawka. Kazio został przez nich wyniesiony na rękach (...)."

Wypowiedź Konwickiego została opublikowana w pierwszym wydaniu książki Baniewicz "Z dołu widać inaczej" w 1994 r. Kutz opatrzył ją komentarzem pt. "Po lekturze": "Tadeusz Konwicki pomylił moją osobę z Bohdanem Porębą. Ponadto traktuje mnie z uroczą protekcjonalnością, jakbym był jego dawnym kotkiem. Pomiędzy jego amnezją a spoufaleniem bulgoce żółć, a jej gęste soki galwanizują stare urazy. (...) Tekst, na który powołuje się Konwicki, był zwyczajnym tekstem krytykującym obszar scenopisarstwa (...) Konwicki, jak każdy Żmudzin, bywał zawistny (...)".

Elżbieta Baniewicz tłumaczy: - Przed drukiem pierwszego wydania pokazałam ostateczną wersję Konwickiemu. Zdziwił się, że pokazałam wcześniej jego wypowiedź Kutzowi. Wytłumaczyłam mu, że nie mogłam nie pokazać, w końcu bohater mojej książki jeszcze żyje. Konwicki zdziwił się po raz kolejny: "I on to przeżył?".

Z kolejnego wydania biografii, kilka lat później, zniknęło zarówno wspomnienie Konwickiego, jak i komentarz Kutza.

Marta Fik napisała o artykule Kutza z 1968 r. w "Dialogu" (w 1995 r.): "Tekst ukazał się w trakcie trwającej od kwietnia nagonki na filmowców (...) W dodatku ukazał się w >Ekranie<, tygodniku niezwykle dla kampanii marcowej zasłużonym. Trudno uwierzyć, że przedstawiciel cynicznie kopanego środowiska, człowiek inteligentny i ze wszech miar dojrzały mógł wówczas sądzić, że jego głos krytyczny (...) że pretensje i uraz, jakie wzbudził, są tylko częścią salonowej zmowy tak zwanego Księstwa Warszawskiego".

Jerzy Markuszewski: - Pierwszy raz mówię o Kutzu publicznie i mam wrażenie, że mówię rzeczy bardzo osobiste, może zbyt osobiste. 1968 rok to był pierwszy moment, gdy pomyślałem, że Kutz jest wielkim reżyserem, ale bardzo średnim człowiekiem. Dlaczego włączył się do nagonki na środowisko warszawskich artystów? Nie mam pojęcia. Może czuł się przez kolegów przyblokowany i postanowił się z nimi rozprawić? Efekt był taki, że pieszczoszka uznano za osobę nielojalną. Warszawa jest miastem okrutnym - rzadko wybacza zdrady.

Pytam Konwickiego o Kutza. - O tej osobie się wypowiedziałem raz. Była afera i obrażanie się. Raz wystarczy.


Scena piąta: Bracia

Osiedle Felicja (znane jako osiedle F) w Tychach. Socrealistyczne bloki udają kamienice, rachityczne drzewka zastępują modrzewiowe żywopłoty. Na pierwszym piętrze w niewielkim mieszkaniu śpią dwaj mężczyźni. Jeden na kanapie, drugi na materacu. Gdy dzwoni budzik, jeden (starszy, korpulentny) zrywa się, drugi odwraca się do ściany. Starszy ubiera się, bierze teczkę, wychodzi. Młodszy otwiera oczy i wpatruje się w sufit.

W świetle poranka, między jawą i snem, mężczyzna słyszy głuchą kanonadę. Widzi odbicie kolorowego witraża na podłodze, w jego barwnym świetle ucieka dwóch braci. Jeden upada. Spod jego ciała wypływa strużka krwi. Drugi brat zarzuca rannego na plecy i niesie go przez kościół. Do świątyni wpadają żołnierze w niemieckich mundurach.

Scena szósta: Gabriel

Z porannej mgły wyłaniają się zarysy czterech postaci. Coraz wyraźniej widać dziewczyny w długich spódnicach i jasnych bluzkach. W warkoczach - kokardy. Niosą na deskach młodego mężczyznę. Jest blady, na głowie ma bandaże. Dziewczyny przenoszą chłopca przez rzekę, kładą na drugim brzegu, wracają. Nad chłopcem pochylają się mężczyźni w mundurach.

- Kaj my som? - pyta chłopiec.


- Jesteś w Polsce - odpowiadają mężczyźni.

Co się komu śni?

- Przyśniła mi się "Sól ziemi czarnej" - mówi Kutz.

Scenariusz filmu o losach braci Basistów walczących w drugim powstaniu śląskim powstał w 1969 r. w dwa tygodnie. Po dwóch latach mieszkania z bratem - bez pracy, filmu, kobiet. Kutz: - Wypluwałem go z siebie, wyrzucałem z trzewi, tak jakby świat się kończył.

Kutz jedzie do Warszawy ze scenariuszem pod pachą. - Fajne, ale chyba wymyślone - nie dowierza komisja scenariuszowa.

Kutz wraca na Śląsk. Idzie do wojewody Jerzego Ziętka: - Wszystko się zgadza - sapie zwalisty Ziętek, dawny powstaniec. - Ale skąd wy to wszystko wicie? Wyście som za młodzi, żeby być w powstaniach.

Jest zgoda, może być film. Przez kilka miesięcy Kutz i jego ekipa żyją między czerwonymi familokami i hałdami na osiedlach Giszowiec i Nikiszowiec. Kutz wdycha pamiętane z dzieciństwa niebieskie powietrze i rozmawia po śląsku ze statystami.

- Dużo panu wycięli? - pyta na jednym z pokazów gotowego filmu wzruszony Witold Lutosławski.

- Jedno zdanie - przyznaje Kutz.

Lutosławski wzdycha: - To oni nic nie zrozumieli z tego filmu.

W filmie podczas jednej z potyczek przyjeżdża piękny rudy porucznik z Krakowa (Daniel Olbrychski). Chce pomóc powstańcom. Przywozi ze sobą armatę. Po kilku minutach trafia go niemiecka kula.

Kutz: - Dla przeciętnego Ślązaka kult straceńczy jest śmieszny, niezrozumiały, głupi. Ślązacy cenią życie i pracę. Dlatego na Śląsku przetrwała Polska.

Muzykę do "Soli" napisał Wojciech Kilar: - To nie jest film o Śląsku, to jest film o Polsce - mówi. - Najpiękniejszy ze wszystkich, które powstały. Absolutnie czysty kryształ.

Kilar uwielbia dwie sceny: w jednej Gabriel (Olgierd Łukaszewicz) ogląda Polskę przez lunetę z niemieckiej wieży strażniczej, w drugiej - wąską uliczką biegną powstańcy w białych koszulach. Gdy strzelają do nich Niemcy, koszule czerwienieją, a mężczyźni padają - wszystko miesza się w oszałamiającej mieszaninie bieli i czerni.

Kilar: - Ta scena to sfilmowana historia. Śląskość Kutza to jest w rzeczywistości polskość. On odkrył swoje korzenie i odnalazł swoje miejsce na ziemi.

Wajda: - Nie ma w polskiej kinematografii tak pięknych filmów jak "Sól ziemi czarnej" i "Perła w koronie". Kutz wycisnął nimi piętno na kinie.

Pierworodny syn Kutza dostaje na imię Gabriel - takie nosi główny bohater "Soli".

Kilka miesięcy po premierze "Soli ziemi czarnej" Kutz kręci swój kolejny śląski film: dziejącą się w latach 30. "Perłę w koronie". Statystów - strajkujących górników maluje czarną farbą, żeby przypominali posągi. Spod czarnych bruzd błyskają białe zęby, przekrwione białka oczu, zmęczenie i wściekłość. Do głównej roli kobiecej reżyser angażuje Łucję Kowolik z Katowic Ligoty - amatorkę, szkolną koleżankę Olgierda Łukaszewicza (gra głównego bohatera). Łucja (Wichta) myje nogi Olgierdowi (mężowi Jasiowi), patrząc mu miłośnie w oczy. A podczas obiadu synowie zostawiają dla ojca mięso.

W styczniu 1972 r., po premierze w Warszawie, ironiczny zwykle Zygmunt Kałużyński zachwyca się: - Perła jest perłą.

Krzysztof Zanussi : - Po śląskich filmach Kutza wszyscy chcą być Ślązakami.

Kutz: - Zrozumiałem, że bycie Ślązakiem jest bardzo wygodne. To tak jak być Żydem - zyskujesz dystans do wszystkiego.

Reżyser nie broni się, gdy krytycy na Śląsku mówią, że wykreował mit, że świata z "Soli" i "Perły" już dawno nie ma, a może go w ogóle nie było: - Mit to dobra rzecz. Ale ja pokazałem wszystkim miejsce, o którym nic nie wiedzą, którym gardzą. To miejsce jest, bo ja z niego jestem.

Michał Smolorz, śląski publicysta i reżyser (pochodzi z Szopienic): - Kutz stworzył świat mitów, świat czystej niewinności. Dał Ślązakom poczucie, że są lepsi niż w rzeczywistości - pracowici, czyści, niewinni, wykrochmaleni. Dowartościował ich.

Jacek Wódz: - Gdyby Ślązacy zawsze byli pracowici, niemieccy inżynierowie nie narzekaliby na dyscyplinę w kopalniach. Gdyby byli tacy religijni i rodzinni, nie byłoby problemu maltretowanych żon.



Profesor Tadeusz Sławek, rektor Uniwersytetu Śląskiego, twierdzi, że zarzuty wobec Kutza, jakoby stworzył mityczny obraz Śląska, nie mają sensu. Podczas finału Plebiscytu na Ślązaka i Zagłębiaka XX wieku, zorganizowanego przez katowicką redakcję "Gazety Wyborczej" (Kutz zajął trzecie miejsce, po Korfantym i Ziętku), powiedział: - Kazimierz Kutz stworzył Śląsk magiczny, a nie mityczny. Kutz nie jest odpowiedzialny za stworzenie mitologii Śląska, ale za wspaniały realizm magiczny Śląska.

Scena siódma: Cenzura

Mężczyzna w dżinsach wchodzi do gabinetu. Jest szaro od dymu. Minister (garnitur, szeroki krawat) otwiera okno. - Nieważne jest powietrze, gdy idzie się na szafot - mówi reżyser.

Minister wyciąga wymiętą kartkę.

- Trzeba nakręcić na nowo kilka scen - mówi. - Ten stary nie może palić w piecu "Trybuną Robotniczą".

Reżyser: - Ale to miękki papier, dobrze się pali i można się nim podetrzeć.

Minister: - Ma wylecieć. I wyrzućcie tego księdza, który czyta "Trybunę Ludu", i dzielnicowego, który każe wywiesić flagę na pierwszego maja.

Reżyser: - Ale jak przyjdzie cywil zamiast dzielnicowego, to wszyscy pomyślą, że to ubek.

Minister: - W filmie nie może paść nazwisko pierwszego sekretarza Edwarda Gierka.

Reżyser: - Co pan opowiada! Mówi pan, że nie ma władzy, policji i kościoła. Gdzie się to dzieje? Gdybym był skurwysynem, to sfilmowałbym to, czego żądacie.


Minister: - To nie moja sprawa.


ciag dalszy